Ja ciągle żyję!!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału... Zrozumcie, ostatni miesiąc szkoły, naciąganie ocen, przygotowanie do bierzmowania, bal gimnazjalny, chrzciny kuzyna... Trochę miałam na głowie...
Ale powracam!!
I myślę, że teraz będzie lepiej ^^
Zapraszam do czytania ^^
~Yuki
******************************************************
Szłam szybkim tempem miedzy drzewami. Moim ciałem
targał zimny wiatr. Wydychając powietrze, tworzyłam białe obłoki. Moje stopy
chrzęściły na śniegu. Drzewa przysłaniały zachmurzone nocne niebo, czyniąc las
niemal całkowicie ciemnym. Wszędzie szumiały sosny, wył wiatr, gdzieś zahuczała
sowa. Gdy przechodziłam pod jednym z iglaków, jakiś nocny ptak ze strachem
zerwał się z gałęzi, trzepocąc niewiarygodnie głośno skrzydłami. Zimowa kurtka
i kozaki nie ochraniały mnie wystarczająco przed chłodem.
Wiedziałam, że Kris będzie na mnie zły. Nikomu nie
powiedziałam, że wychodzę, wymknęłam się. Jednak teraz mnie to nie obchodziło.
Nie dbałam też o cel mojej wędrówki, po prostu
szłam przed siebie. Moje myśli były zajęte czymś innym, niż opracowywaniem
drogi. Cały czas myślałam o moich snach.
Czy one rzeczywiście coś oznaczają? Czy Chen ma
rację, mówiąc, że moje sny coś znaczą? Jeśli tak, to co oznaczają?
„Sugerujesz, że w przyszłości Alice wpadnie na zakrwawione trupy w lesie
i później będzie patrzeć, jak Luhan ginie?” Zabrzmiały
mi w głowie słowa Lay’a.
Co prawda, Lay mówił to sarkastycznie, ale
pamiętałam wyraz jego twarzy. Wyglądał tak, jakby nie chciał wierzyć w to, co
mówi, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że to może być prawdopodobne.
Moim ciałem po raz kolejny wstrząsnął dreszcz, jednak tym razem nie był spowodowany
zimnym wiatrem. Na samą myśl o tym, że moje sny mogą stać się rzeczywistością,
miałam ochotę się rozpłakać. Jednak nie mogłam płakać, ostatnio zbyt często mi
się to przydarza. Czemu? Hmm… Moja moc, prawie-utopienie, sen, znowu ten sam
sen, Yuki, niechciana krzywda, inny sen. Płaczu szczęścia czy wzruszenia nie
liczyłam. Łzy szczęścia… Ostatnio je wylewałam na moich urodzinach. Wtedy byłam
naprawdę szczęśliwa. Wyciągnęłam rękę z kieszeni i spojrzałam na moją
bransoletkę. Mimowolnie się uśmiechnęłam. To prezent od nich wszystkich. Od
Xiu, od Krisa, od Chanyeola, od Kyungsoo, od… Luhana…
Luhan…
Poczułam ukłucie w sercu. Dzisiaj go podle
potraktowałam. Unikałam go cały dzień, gdy mi pomógł, rzuciłam mu tylko krótkie
„dziękuję” i uciekłam. Biedny chłopak… Pewnie myśli, że coś zrobił, że unikam
go przez jego zachowanie… Ale to nie tak! Ja po prostu bałam się na niego
spojrzeć. Bałam się, bo kilka godzin wcześniej śniło mi się, że umiera!
Powinnam mu o tym powiedzieć… Tylko, że… boję się…
Gdzieś za mną rozległo się warczenie. Odwróciłam
się i moim oczom ukazały się złote oczy, kły i pazury, lecące prosto na mnie.
~~*~~
- TAO!
- Emi! – krzyknął z radością chłopiec łapiąc w
objęcia ukochaną. – Tak się cieszę, że wróciłaś! Dni bez ciebie były takie
puste. – powiedział i mocniej się do niej przytulił. Po chwili milczenia dodał
– Jak wam poszły zawody?
- A jak myślisz? Oczywiście, że wygraliśmy! –
oznajmiła ze śmiechem Zwinna. Przez chwilę stali w milczeniu i tulili się do
siebie. Byli sami. Po jakieś minucie powiedziała – Tęskniłam za tobą…
- Ja za tobą też. – szepnął i pocałował ją w
policzek. Później popatrzył jej w oczy i dodał z rozbawieniem - No i chłopaki
też tęsknili. Mówili, że było im nudno bez ciebie.
- Tao! – krzyknęła Emi z udawaną złością w głosie,
trzepnęła go lekko w ramię i po chwili obydwoje się śmiali. Tao zaczął łaskotać
Emilię, ta, coraz głośniej się śmiejąc, biła go na oślep, ale on nie zwracał na
to uwagi, bo był zajęty podziwianiem jej śmiechu. Po chwili obydwoje znaleźli
się na podłodze i walczyli ze sobą. Oczywiście, to była walka z miłości. Po
kilku minutach okładania się po wszystkim, co popadnie opadli bez sił i z
bolącymi od śmiechu brzuchami wpatrywali się w sufit. Ich oczy raziła zapalona
lampa.
Emi wróciła z zawodów wieczorem, na dworze – jak to
w zimie – było już o tej porze ciemno. Powitał ją Tao, tylko on wiedział, o
której przyjedzie – wcześniej się spóźnił i dopiero po pięciu minutach
zorientował się, że Zwinna wróciła do domu, więc cofnął się o te pięć minut w
czasie i czekał na nią. Ujrzał ją wchodzącą do domu zmęczoną, ubraną w ciemne
dresy i z zarzuconą na plecy kurtką, jej krótkie brązowe włosy były potargane,
na łokciach miała siniaki i otarcia, jak zwykle była bez makijażu, ale w tej
chwili była dla niego najpiękniejsza.
- Hej, co to za wylegiwanie się na podłodze? -
rozległ się męski głos.
Tao i Emi podnieśli głowy i ich oczom ukazał się
rozbawiony Baekhyun, a za jego plecami szczerzący się od ucha do ucha Chanyeol.
- Chan! Baek! – krzyknęła z radością Zwinna,
podniosła się i uściskała ich serdecznie.
- Emi! - na schodach pokazał się uśmiechnięty Lay.
- O! Dziewczynka z ciekawą rodziną! – podszedł do
niej Kris i przybił jej żółwika.
- Emi! Nareszcie jesteś! Zrób na kolację kurczaka!
Ty robisz najlepsze! – tuż przed nią zmaterializował się uśmiechnięty Kai.
Po kilku sekundach Emi była otoczona członkami EXO.
Wszyscy co chwila zadawali jej pytania i mówili, jak było im źle bez niej.
- I jak? Ilu Zmiennych znokautowałaś? – pytał Suho.
- Czemu nie dzwoniłaś? Martwiliśmy się! – zbeształ ją
D.O.
- Emi! No zrób tego kurczaka! Prooooszę.
- Kai, zamknij się. – syknął w jego stronę Luhan.
Emi tylko się z nich śmiała. Podeszła do każdego z
nich i uściskała, jakby się co najmniej przez miesiąc nie widzieli. Później
wróciła w objęcia Tao. Popatrzyła po twarzach zebranych i zmarszczyła brwi. Coś
jej nie pasowało.
- Gdzie są Xiumin i Alice? – spytała.
- Hyung
pomaga nauczycielom przy balu, wiesz jaki jest. – odparł Chen. – A Alice…
Właśnie, gdzie jest Alice?
Powstało kilka sekund ciszy, wszyscy patrzyli po
sobie. Kai zniknął na chwilę. Gdy się pojawił znowu w salonie miał zmartwioną
minę.
- Nie ma jej w pokoju. – oznajmił.
- Jak to „nie ma jej”?
- No nie ma. Pokój pusty. Nie widzieliście jej
przypadkiem?
- Nie… Myślałem, że siedzi u siebie, więc jej nie
szukałem… - powiedział cicho Sehun.
- Ty to lepiej nie myśl. – rzucił ze złością Kris –
Nie wiecie gdzie jest?
- No przecież mówimy, że nie wiemy. – odparł gniewnie
Baekhyun.
- To czemu jej nie szukacie?! – warknął Latający.
- Sam jej przecież nie szukasz! – krzyknął groźnie
Mag Światła.
- Zaraz będę jej szukał! Po co się rzucasz, kurduplu?!
- CO?! Będziesz mi teraz wzrost wypominał?! Ty… -
zaczął Baekhyun, ale Kris nie dał mu skończyć. Błyskawicznie znalazł się przy
nim i teraz trzymał go za koszulkę, wpatrując się młodszemu kuzynowi w oczy.
Obydwaj mierzyli się wzrokiem, a ich wzrok mógłby zabić.
- Dość tego! – z wielkim wysiłkiem oddzielił skłóconą
dwójkę od siebie Suho. Chociaż teraz tą dwójkę trzymały po dwie osoby, to aż
się czuło, jak bardzo w tej chwili siebie nienawidzą.
~~*~~
Nie zdążyłam użyć krwi, więc wykorzystałam jeden z
uników, których Tao mnie nauczył. Skoczyłam w bok, przeturlałam się po trawie i
znów stanęłam na nogach. Długo tak nie postałam, bo zanim zdążyłam zareagować,
poczułam potężne uderzenie w plecy. Z jękiem poleciałam dobry metr do przodu i
padłam tuż pod łapami drugiego Wilka. Udało mi się go kopnąć, zyskałam trochę
czasu na oddalenie się od przeciwników. Kaszląc wbiłam kamienne kły w palce i
poczułam dobrze znane mi mrowienie w środku, gdy krew opuszczała ciało.
Zrobiłam kolczastą barierę wokół mnie, oparłam się plecami o drzewo, odcinając
sobie tym samym drogę ucieczki i obserwowałam Wilki. Moim oczom ukazało się
czterech przeciwników. Ze strachem uświadomiłam sobie, że to cztery Wilki
czystej krwi. One są bardziej inteligentne, nie rzucą się na wymierzone w nich
ostrze.
Złote oczy wierciły mnie wzrokiem, szukały słabych
punktów. Ciężko dysząc patrzyłam na nie i podniesionymi rękami ułatwiałam sobie
kontrolę krwi. Trwaliśmy w tym transie przez kilka minut, żadne z nas nie
ruszyło się, szukaliśmy okazji do ataku. W końcu śnieżnobiały Wilk,
najwyraźniej dowódca, błyskawicznie ruszył na mnie. Chciał się prześlizgnąć pod
barierą z krwi, więc ją obniżyłam.
I zrobiłam dokładnie to, o co mu chodziło. Alfa
zatrzymał się tuż przed przeszkodą i zza jego pleców wyskoczył drugi NNr.
Przeskoczył nad moim ogrodzeniem i wbił mi pazury w ramiona. Z krzykiem
poleciałam na ziemię. Wilk mnie przygwoździł i zaczął mnie obwąchiwać. Czułam
jego oddech na skórze. Ramiona mnie niemiłosiernie piekły, do oczu napłynęły mi
łzy. Na szczęście nie straciłam kontroli nad krwią. Zamknęłam oczy i siłą woli
przeszyłam nogę Wilka. Usłyszałam przerażające wycie z bólu i po chwili uścisk
na ramionach zelżał. Wilk osunął się bezwładnie na mnie, jego ciężar stał się
dwa razy większy, ale udało mi się spod niego wypełznąć. Zmęczyłam się przy tym
bardziej, niż przy formowaniu tarczy z krwi.
Spojrzałam na pozostałe trzy Wilki. Nie ruszyły
się. Nie atakowały. Czekały i obserwowały mnie, każdy mój ruch. To było jeszcze
straszniejsze, niż atakujące na oślep stado Wilkołaków. Dopełzłam do
najbliższego drzewa i z trudem podniosłam się na nogi. Ramiona mnie tak bolały,
że ledwo mogłam ruszać rękami, ale dałam radę. Wyciągnęłam rękę w bok i przywołałam
krew do siebie, teraz latała wokół mnie. Pojedyncze kosmyki z rozwalonej kitki
przysłoniły mi twarz. Zdmuchnęłam je i spostrzegłam, że kolejny Wilk się
poruszył. Nie biegł jednak na oślep, tylko powoli szedł, bacznie mnie
obserwując. Byłam uwięziona między drzewami, bo nie znajdowaliśmy się na żadnej
polanie. Co prawda, byliśmy w miejscu, gdzie drzewa rosły rzadziej, ale i tak
nie miałam wiele przestrzeni na uniki. Ściągnęłam krępującą moje ruchy podartą
kurtkę i rzuciłam nią w Wilka. Ten dostał w pysk, zawarczał, zrzucił ją z
siebie i szedł dalej. Gdy był metr przede mną bez ostrzeżenia skoczył z
wyszczerzonymi kłami, ale udało mi się go odepchnąć krwistą tarczą. Wilk
poleciał na pobliskie drzewo, ale tylko się o nie obił, nie został w nie
rzucony, tak jak ja przed chwilą. NN zawrócił i znowu naparł na tarczę, ale tym
razem nie stałam plecami do drzewa, znowu znalazłam się na śniegu. Wilk leżał na mnie i próbował przegryźć tarczę.
Widziałam ślinę kapiącą z jego wielkich kłów na powierzchnie mojej bariery.
Dysząc próbowałam złapać powietrze, ale on mnie podduszał.
Musiałam szybko podjąć decyzję. Tak szybko, jak
potrafiłam, zmieniłam tarczę w ostrze i przebiłam nim ramię Wilka. Niestety,
zanim został sparaliżowany, jego kły zahaczyły o mój policzek. Ponownie
wypełzłam spod NNr. Teraz jednak się nie podnosiłam na nogi. Klęczałam w śniegu
i zmęczonym wzrokiem patrzyłam w złote oczy Wilków. Nie widziałam w nich
nienawiści, rządy mordu, czy też złości.
Widziałam rozbawienie. Bawiło ich moje zachowanie,
moje desperackie próby stawiania oporu.
Nagle rozległ się cichy chichot. Wilki spojrzały w koronę drzewa za mną,
jednak nie powtórzyłam ich ruchu, byłam zbyt zmęczona. Po chwili poczułam
rozrywający ból, który rozlewał się po całym moim ciele. Zaczęłam krzyczeć,
moje myślenie się wyłączyło. Wydawało mi się, że ktoś rozrywa mnie żywcem, chociaż
nikt mnie nie dotykał. To trwało krótko. Nie wytrzymałam długo. Po kilku
sekundach, które wydawały mi się wiecznością, zemdlałam, kołysana do brutalnego
snu niewyobrażalnym bólem.
~~*~~
Mamushi siedziała na drzewie i obserwowała walkę
swych podopiecznych. Od zawsze uwielbiała Wilkołaki, ale tylko czystej krwi.
Były najlepszymi pracownikami. Właśnie drugi z jej podwładnych padł nieprzytomny
na ziemię, przygniatając dziewczynę swoim ciałem. Dziewczyna wypełzłą spod
Wilka i klęcząc patrzyła na pozostałe dwa NNr. Jej długie ciemnobrązowe włosy
z czerwonymi końcówkami powiewały na chłodnym wietrze. Dobra, starczy tego
dobrego, pomyślała Mamushi. Zaśmiała się cicho. Wilki spojrzały w jej stronę.
Kobieta kiwnęła głową i wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny. Po chwili ta zaczęła
krzyczeć.
Mamushi się uśmiechnęła.
Uwielbiała swoją moc. Zadawanie bólu innym było jej
ulubionym zajęciem. Mogła torturować ofiary i nie używać żadnych narzędzi, a
zadawany ból był i tak o wiele większy, niż gdyby zadany byłby jakimkolwiek
narzędziem. Wystarczy, że pomyśli sobie, że komuś wyrywa rękę, a ta osoba
odczuwa identyczny ból, jak gdyby naprawdę mu tą rękę wyrywano.
Gdy dziewczyna upadła bez życia twarzą w śnieg,
Mamushi zeskoczyła z drzewa. Podeszła do leżącej postaci, nogą przewróciła ją
na plecy i przyglądała się jej przez chwilę. Wokół niej śnieg był cały
zabarwiony na głęboką czerwień. Mamushi się uśmiechnęła i zaśmiała cicho. Odwróciła
się w stronę czekających Wilków.
- Dobra robota, Kiba*. Zabierzcie teraz te dwa
prawie-trupy do siedziby. – zwróciła się do Alfy. Wilk skłonił głowę i
odmaszerował, niosąc na plecach jednego z przegranych towarzyszy.
Mamushi uklękła przy dziewczynie i pogłaskała jej
zraniony policzek. Dotknęła jej krwi i zasyczała z bólu. Na jej palcu ukazał
się ślad spalenizny. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ta dziewczyna ją
intrygowała. Jej moc była niespotykana, udało się jej też pokonać samej dwa
Wilki czystej krwi. Niektórzy dorośli nie potrafią tego dokonać, a ona ma 17 lat.
Mamushi wyciągnęła zza paska kimona małą
buteleczkę. Otworzyła ją i wlała kilka kropel w ranę dziewczyny. Ciecz z
złowieszczym sykiem wpłynęła do wnętrza ciała dziewczyny.
- A więc… - zaczęła Japonka – Alice, dzisiaj się
spotykamy po raz pierwszy. Nie pogadamy długo, zaraz chyba zjawią się twoi
przyjaciele… Dałam ci taki ciekawy płyn, wiesz? Nie martw, się, to jest
śmiertelna trucizna, ale jeśli będziesz bliska śmierci, pamiętaj, że cię
obserwuję i w każdej chwili mogę dać ci antidotum. Ale mam nadzieję, że
będziesz na tyle silna, by przezwyciężyć truciznę. Jesteś silnym osobnikiem…
Mamushi przerwała, bo do jej uszu dobiegły ludzkie
głosy. Ktoś wołał „Alice”. Kobieta uśmiechnęła się.
- Muszę lecieć, skarbie. Pamiętaj, liczę na ciebie.
– powiedziała i pochyliła się nad dziewczyną. Pocałowała ją w czoło i ze
śmiechem pobiegła w las, zastawiając dziewczynę samą, w kałuży własnej krwi.
~~*~~
*Kiba - z japońskiego "kieł"
Jejku, zaintrygowała mnie ta kobieta. Jest zła i nasłała ludzi na niewinną nastolatkę. Aish! Zaczyna coś się dziać, a dziewczyna ledwo radziła sobie z przeciwnikami. Co dalej, co dalej? Weny w pisaniu i pozdrawiam! :D
OdpowiedzUsuńJa się pytam - where am I ? czy cos w tym stylu XD
OdpowiedzUsuńAkcja się dzieję juz x.x
Wspaniałe! Kocham! :3 Weny!!!
OdpowiedzUsuń