środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 22

Heyo~!
Ścięłam dzisiaj włosy~ Mam taki zaciesz, że to aż dziwne c:
Mam teraz włosy jak Minzy (2NE1) w Lonely ^^
Mam teraz straszną fazę na soundtracki z Wiedźmina 3... Bardzo mi się podoba ta muzyka i świetnie się przy niej pisze i czyta ^^
Enjoy~ ^^
~Yuki


******************************************************





Światło. Jest blisko. Biegnę. Biegnę! Już blisko. Coraz bliżej. Już nie jest ciemno, już jestem. Jestem!
Nagle Ciemność.
Krzyczę.
Spadam…

~~*~~

- Lay!
W nocnej ciszy rozległ się krzyk. Gdy tylko Uzdrawiający go usłyszał, zerwał się z łóżka i pobiegł do pokoju rannej. Otworzył drzwi i od razu znalazł się przy Alice.
- Co z nią? – spytał zmęczonym głosem.
- Zaczęła jęczeć i rzucać się. Jest cała czerwona, nie wiem, co mam robić. – odpowiedział Luhan, który aktualnie zajmował się ranną. Pół godziny wcześniej zmienił Kyungsoo, który przez ostatnie dwie godziny czuwał przy dziewczynie.
Lay zmierzył ją wzrokiem. Alice mamrotała niezrozumiale, pojękiwała, na jej twarzy pojawił się pot, policzki zalały się czerwienią. Co chwila poruszała głową, wyginała się i ciągle miała dreszcze. Złapał ją za rękę – dalej była lodowata. Z rezygnacją sprawdził jej czoło. Był pewien, że będzie rozpalona – nie mylił się. Chłopak zaklął pod nosem i odkrył odrobinę kołdrę, którą była przykryta. Ukazały się mu głębokie cięcia. Skóra wokół nich miała siny, miejscami żółty, a nawet lekko zielonkawy kolor, z ran leciała ropa i wydzielała nieprzyjemny zapach.
Mocniej ścisnął jej rękę i użył mocy. Dziewczyna przestała się rzucać po łóżku, jej oddech stał się równiejszy, ale wciąż jej stan nie był zadowalający i nie poprawił się, odkąd ją znaleźli.
Lay westchnął i zwrócił się do Luhana, uśmiechając się niemrawo.
- Idź spać, zostanę z nią do rana.
- Ale… - Luhan zaczął protestować, jednak zawahał się. W spojrzeniu młodszego kuzyna wyczytał, że to nie była przyjacielska prośba czy rada. Zrezygnowany spuścił głowę i ruszył w stronę drzwi. Stojąc w progu rzucił krótkie „Nie przemęczaj się” i wyszedł.
Lay został sam z chorą Alice i swoimi myślami. I tak nie mógł tej nocy spać, zresztą, poprzedniej nocy też nie mógł, więc mógł przy niej czuwać. Po co inni mieli zarywać noce, skoro on i tak nie spał?

~~*~~

Nie… Nie, nie, nie! Czemu? Już prawie tam byłam. Już prawie…! Spadam, Ciemność ciągnie mnie w dół. Krzyczę z całych sił, ale Cisza  pochłania wszystkie dźwięki. Muszę stąd uciec. Patrzę w bok. Razem ze mną spada chłopiec. Chłopiec o brązowych włosach i ciemnych oczach. Chłopiec o śmiertelnie bladej twarzy, na której są ślady łez. Chłopiec w białej koszuli przesiąkniętej krwią. Chłopiec o  imieniu Luhan.
Po chwili pożera go Ciemność, a ja znów spadam sama. Nie chcę spaść. Chcę się obudzić. Chcę pokonać Ciemność, chcę pokonać Ciszę.
Chcę walczyć.

~~*~~

Chen opierał się o ścianę korytarza. Obudził go krzyk Luhana. Gdy otworzył oczy, zobaczył wychodzącego Lay’a, więc ruszył za nim. Teraz stał pod drzwiami pokoju dziewczyn, w którym byli aktualnie Lay, Luhan i Alice - Emi spała z Tao. Słyszał, jak Leczący prosi Jelonka, by wyszedł. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł z nich Luhan. Nie spostrzegł Chena od razu, dopiero gdy zamknął drzwi.
- Chen! – zawołał cicho zdziwiony – Co ty tu robisz?
- Cii… - uciszył go tamten i ruchem głowy wskazał drzwi.
- Och, racja… - szepnął Luhan – Wiesz, dobrze się składa, że tu jesteś. Muszę z tobą pogadać.
- Dobrze, hyung. Chodźmy na dół…
Zeszli na parter i udali się do kuchni. Usiedli przy stole, Chen machnął ręką i zapaliło się światło. Luhan zmrużył oczy i pokręcił głową. W odpowiedzi exowy elektryk kiwnął przepraszająco głową i zgasił światło. Kuchnię znów oświetlało tylko światło księżyca, wkradające się do domu przez duże, niezasłonięte okno.
- No, to o czym chciałeś ze mną porozmawiać? – spytał Chen, gdy już się wygodnie usadowili.
- Chen, przedwczoraj Alice unikała mnie cały dzień. Podobno coś się w nocy stało i byłeś przy tym ty i Lay. Chcę wiedzieć, co to było. – powiedział poważnie Luhan. Koreańczyk zesztywniał i z niepokojem patrzył kuzynowi w oczy. Po chwili milczenia powiedział powoli.
- Hyung… To… To nie ma nic wspólnego z twoim zachowaniem, jeśli chcesz wiedzieć. Nic nie zrobiłeś, Alice nie jest na ciebie w żaden sposób zła. Naprawdę, nie musisz się tym przejmować…
- Chen. – Chińczyk przerwał młodszemu – Gadaj do rzeczy. Co się stało, że Alice mnie unikała?
Nastała kolejna chwila nieprzyjemnej ciszy.
- To nie ja powinienem ci o tym mówić. – powiedział Chen cicho i spuścił głowę.
- Mów.
- Nie mogę…
- Mów! – zdenerwował się Luhan.
- Alice miała sen. – wyszeptał w końcu Chen.
- Jaki sen? – spytał zniecierpliwiony Luhan. Po kolejnej chwili milczenia rzekł głośniej – Jaki sen?! Chen, gadaj, do jasnej cholery! Chcę wiedzieć!
Chen dalej milczał, wpatrzony w obrus. Po minucie ciszy, ledwo słyszalnie szepnął:
- Alice widziała, jak umierasz.
Luhan patrzył na kuzyna w osłupieniu. Jego i tak blada skóra straciła swoją dotychczasową barwę. Chłopak nie powiedział nic, a młodszy kontynuował.
- Ona nie chciała na ciebie spojrzeć, bo się bała. Po prostu się bała, że jej sen stanie się rzeczywistością.
Chen spojrzał zasmucony w oczu kuzyna.
- Nie chciałem ci tego mówić, teraz wiesz, dlaczego. Przepraszam.
Luhan tylko patrzył na niego w osłupieniu i milczał. Potem wstał i bez słowa poszedł do swojego pokoju, zostawiając Chena samego w kuchni.

~~*~~

Ciemność usypia mnie, zmusza do zamknięcia oczu. Powoli się poddaję. Coś dotyka mojego nosa, budząc mnie. Śnieg? Co on tu robi? Tak rażący na tle tej czerni… Ach… Czy to Światło, do którego próbowałam dotrzeć? Ten śnieg… Jak jasny, tak zimny, a zarazem ciepły… Ostatnie płatki śniegu spadają na mnie i odlatują w stronę światła. Chcę iść za nimi, chcę polecieć… Latający śnieg… Latający… Kris? Śnieg… Xiumin?! Chcę do nich iść! Chcę ich zobaczyć! Muszę!
Wyrywam się z sideł Ciemności i brnę w górę. Do Światła, do Krisa, do Xiu.
Obudzę się!

~~*~~

- Tao… Zimno mi… - szepnęła mu do ucha Zwinna.
Chłopak okrył ją szczelniej kołdrą i mocniej ją przytulił.
- Teraz cieplej? – spytał, całując ją w czoło.
- Mhm… - mruknęła i wtuliła się w jego klatkę piersiową. Przez chwilę milczeli i słuchali nierównego oddechu Xiumina. Pewnie miał koszmar. Baozi spał na górnym piętrze łóżka. Na tę noc chłopcy zamienili się stronami, bo lepiej i bezpieczniej było spać we dwójkę na niższej półce, niż na wyższej.
- Tao…? – spytała cicho.
- Tak?
- Co teraz będzie? – jej głos był smutny, pełen wątpliwości.
- Co masz na myśli?
- Co będzie teraz z nami? Co z balem? Co z Alice? Co z EXO?
Tao przez chwilę milczał, po czym odezwał się niepewnie.
- Nie wiem… Znaczy, my będziemy dalej razem, mocno w to wierzę… - mówiąc to, pocałował Zwinną i kontynuował - …Jeśli chodzi o bal, to on się odbędzie, tylko prawdopodobnie bez nas… Alice… Nie wiem… A EXO? Dalej będziemy się trzymać razem, choćby nie wiem, co. Tego możesz być pewna. – ostatnie zdanie wypowiedział pewnie.
Znowu powstała chwila milczenia, którą ponownie przerwała Emi.
- Naprawdę chcę tam iść… Mam nawet sukienkę. Sukienkę, słyszysz? Specjalnie dla ciebie… - powiedziała smutno, aczkolwiek z wyrzutem. Emilia nigdy nie zakładała spódnic czy sukienek, nawet do mundurka – przy rekrutacji stanowczo zażądała spodni i je dostała.
- Jaką sukienkę? – zaciekawił się Tao.
- Nie powiem. – ucięła stanowczo Zwinna - Zobaczysz ją dopiero pojutrze. Ubiorę ją dla ciebie, nawet jeśli nie pójdziemy na Złotą Pełnię. I nie pytaj mnie o nią więcej. Zrozumiano?
Tao westchnął i odpowiedział:
- Yes, my lady. – uśmiechnął się i udał, że się wytwornie kłania, co śmiesznie wyglądało, ponieważ robił to, leżąc bokiem na łóżku, w dodatku cały był owinięty kołdrą i tulił do siebie Emi. Emilia nie wytrzymała i parsknęła śmiechem tak głośno, że obudziła Xiumina.
Chłopak podniósł się i zeskoczył z łóżka. Zwinna nie zdążyła się nawet odezwać, a Xiumin już zamykał drzwi. Przez chwilę zdziwiona dwójka wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął Baozi. Potem obydwoje wzruszyli ramionami i powrócili do prób zaśnięcia.

~~*~~

Gdy tylko się obudził, usłyszał śmiech Emi. Ale to nie ona go obudziła. Obudziło go przeczucie, instynkt. Podniósł się z łóżka i rozejrzał po pokoju. Było ciemno, a więc musiał być środek nocy. Zeskoczył z łóżka i od razu poszedł do drzwi. Sennym krokiem, wiedziony przez instynkt, poszedł prosto do pokoju ukochanej.
Gdy wszedł bez pukania do pomieszczenia, zastał Krisa przytrzymującego ramiona Alice i Lay’a kurczowo trzymającego jej rękę. Leczył ją. Jednak to nie kuzyni przykuli jego uwagę, lecz ona. 
Alice rzucała się po całym łóżku, drżała, wyginała się, zdzierała pościel z kołdry, zwijała prześcieradło, gdyby nie Kris, który musiał nieźle się natrudzić, by ją przytrzymać, na 100 % spadłaby z łóżka. Jej twarz była czerwona i mokra, wydawała z siebie ciche krzyki, jęczała. Jej widok przeraził go nie na żarty. Natychmiast pobiegł do niej i pomógł Krisowi utrzymać ją. Cały czas mówił do niej uspakajająco. A może mówił do siebie?

~~*~~

Już nie mogę… Nie wytrzymuję… Nie daję rady… Ta Ciemność kąsa mnie, pochłania kawałek po kawałku. To boli. Krzyczę z bólu, ale nic nie słyszę. Walczę, ale moje wysiłki są bezowocne. Śnieg nade mną wiruje, wskazuje mi drogę, ale nie mogę już iść… Nie mogę…

~~*~~

Ich wysiłki zdały się na nic, jej stan się nie polepszył. Jej nierówny, urywany oddech ranił ich uszy. Lay starał się z całych sił chociaż powstrzymać jej dreszcze, ale nie udało się mu. Kris trzymał ją z całych sił, ale ona się wyrywała. Xiumin, po kilku minutach walki, w geście bezsilności odepchnął kuzynów, przytulił ją i pocałował, jakby miał być to ostatni raz.

~~*~~

Znów opadam na dno, nie mam już siły… Nagle śnieg nad moją głową zaczyna wirować mocniej. Jest go coraz więcej i więcej. Formuje się w rękę. Ta ręka sięga po mnie, łapie moją dłoń i delikatnie podnosi do góry. Wyciąga mnie z Ciemności i niesie w stronę Światła. Pomaga mi. Zaraz tam będę. Światło jest tuż, tuż. Już prawie…
Jestem!

~~*~~

Uspokoiła się. Przestała się ruszać. Xiumin, cały drżący ze strachu odsunął się on niej. Jej klatka piersiowa unosiła się w równomiernym oddechu. Mruknęła coś i… otworzyła oczy. Trójka chłopców wpatrywała się w nią w napięciu. Alice słabo rozejrzała się po pokoju, później jej wzrok padł na najstarszym.
- Xiumin… - powiedziała słabo.
- T-tak? – chłopak czuł, że jego oczy robią się mokre.
- Jestem… głodna… - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
To był najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział.

~~*~~

Pod zaśnieżoną sosną leżał biały Wilk. Czujnie obserwował okno na piętrze domu przy lesie. Widział cieszących się ludzi, jeden chłopak nawet płakał i tulił do siebie leżącą w łóżku dziewczynę. Na wspomnienie dziewczyny Wilk poczuł rozbawienie. Ciekawiła go ta dziewczyna. Była taka urocza, gdy bezskutecznie próbowała walczyć z jego watahą. Wilk potrząsnął głową, by odrzucić obecne myśli. Teraz nie mógł sobie pozwolić na wspominanie. Miał misję do wykonania. Musiał poinformować Mamushi, że Alice przetrwała próbę.

~~*~~

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 21

O Siwonie! Mam już wyniki egzaminów D:
93% z matematyki!! JAKIM CUDEM?! D:
No nie spodziewałam się... D:
By the way, oceny wystawione, pasek jest, wyniki egzaminów dobre.
Jest wena i czas na pisanie! ^^
Mam nadzieję, że 21 rozdział przypadnie Wam do gustu ^^ Ten jest raczej spokojniejszy, obawiam się, że nie będzie w nim wystarczająco akcji... Przepraszam :/
No nic, zapraszam do czytania ^^
~Yuki


******************************************************







Ciemność… Co się w niej kryje…? Jest gęsta, lepka… Otacza mnie, woła, pochłania… Co ja tu robię? Gdzie jestem? Cisza. Nikt nie zna odpowiedzi na moje pytania? Nieczuli… Bezmyślni… Nie ma nikogo, kto się mną zaopiekuje? Cisza… Nikt nie odpowiada… Nie ma nikogo… Cisza. Co tam jest? Co to za Światło w oddali? Tak jasne, tak rażące. Chcę tam pójść. Nie mogę. Ciemność… Cisza… Co się dzieje?

~~*~~

Chanyeol siedział na szkolnym korytarzu. Miał dzisiaj nie iść do szkoły, ale Suho go zmusił. Chciał zostać w domu, tak jak Lay i Kris. Nie miał nastroju na naukę. Chociaż był wirusem szczęścia i największym optymistą w EXO, był w podłym humorze. Wszystko przez tą sprawę z Alice i Lay’em. Hyung był zdruzgotany tym, że nie mógł jej pomóc. Jedyne, co mu się udało zrobić, to uleczyć ranę na jej policzku, teraz nie było po niej śladu. Ale te zadrapania na rękach? Nie goiły się, ropiały, skóra wokół nich robiła się sina…
Chanyeol pokręcił głową, by wyrzucić z niej ten straszny obraz. Głupio mu było się przyznać, ale bał się widoku krwi. Ale nie bał się takiej krwi w filmach, nawet lubił czasem oglądać horrory czy inne krwawe seanse. Bał się tej prawdziwej krwi, za każdym razem, gdy widział jakieś rany u swoich kuzynów, mało nie mdlał.
Koło niego przeszła grupka dziewcząt, dyskutowały o balu Złotej Pełni. Chanyeol z grobową miną spojrzał na ogłoszenie na tablicy korkowej. Impreza miała się odbyć za dwa dni. Wielka uroczystość, każdy uczeń chce na niej być, ale oni najprawdopodobniej nie będą w niej uczestniczyć. Jeśli będzie taka potrzeba, wszyscy zostaną z Alice w domu. Chociaż wszyscy byli prawie pewni, że tak się stanie, byli przygotowani też na opcję, że Alice się jednak obudzi i pójdą na bal. Szanse były niewielkie, ale jednak były.
Chanyeol oparł się o ścianę, odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Nie chciał oglądać tych wszystkich szczęśliwych ludzi. Ich uśmiechy raniły go. Teraz siedział sam, rano dał kuzynom jasno do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Zresztą, żaden z nich nie miał na to ochoty. Wszyscy byli przybici.
- Chan, wszystko ok? – usłyszał dźwięczny, dziewczęcy głos. Uchylił powieki. Przed nim pochylała się Ewe. Jej brązowe loki spadały z jej ramion, bystre, szaro-niebieskie oczy wpatrywały się w niego z ciekawością. Evelyn była urocza. Tak jak on, zawsze się uśmiechała, szukała optymizmu we wszystkim, co ją otaczało. Jej twarz zawsze promieniała niczym słońce, swoją niewielką – dla Chanyeola – osobą oświetlała świat, dawała mu szczęście samym swoim istnieniem. Chłopak lubił ją, dobrze się z nią dogadywał.
Westchnął i pokręcił głową.
- Nic nie jest ok. Alice jest ranna, a Lay nie może jej pomóc. Od wczoraj leży nieprzytomna i nadal się nie budzi. Jej rany się nie goją. – powiedział smutno.
- Naprawdę? Co się jej stało? Kiedy? Czemu nic o tym nie wiem?! – uniosła się Ewe.
 - To było wczoraj. Na 99% NNr. Nie powiedzieliśmy wam, bo to było wieczorem. Poza tym, to był dla nas zbyt duży szok, by dzielić się nim z kimkolwiek. – wyjaśnił i po chwili dodał - Prawdopodobnie nie pojawimy się na balu.
Niewidzialna przez chwilę milczała i po prostu się w niego wpatrywała. Po jakieś minucie ciszy spuściła wzrok i powiedziała cicho.
- Nie… będzie was na balu…?
Chłopak pokręcił głową.
- Czyli… Nie pójdziesz tam ze mną…?
Chanyeol popatrzył na nią zdziwiony. Nie wiedział, że dziewczyna chciała z nim iść. Nie spodziewał się tego. Ale w środku poczuł rozlewające się w nim ciepło. Przypadek chciał, że on też miał zamiar z nią pójść. Ale żadne z dwojga nie zaprosiło drugiej osoby.
- Ty… Chciałaś ze mną iść na bal?
Dziewczyna lekko się zarumieniła i pokiwała głową.
- Przykro mi, ale chyba nie będę mógł pójść… Ale jeśli dam radę, to bardzo chętnie bym z tobą poszedł. – posłał jej delikatny uśmiech – Wiesz, że miałem zamiar cię zaprosić?
Evelyn spojrzała na niego gwałtownie. Oczy miała wielkie ze zdziwienia.
- N-naprawdę?
Chanyeol uśmiechnął się smutno i pokiwał głową.
- Naprawdę. – wyszeptał.

~~*~~

Lay siedział przy łóżku Alice. Kris był na dole i właśnie robił herbatę. Lay na niego czekał. Reszta EXO poszła na lekcje, nawet Xiumin, chociaż ten bardzo chciał zostać. Suho mu jednak nie pozwolił. Stwierdził, że w domu muszą zostać Lay, ze względu na swój podłamany stan emocjonalny i Kris, który potrafił zapanować nad Leczącym. Reszta musiała normalnie funkcjonować.
W pewnym momencie Alice jęknęła. Lay poruszył się. Z nadzieją, że dziewczyna się budzi, złapał ją za rękę. Dziewczyna cała drżała, jej dłoń była lodowata. Dotknął jej czoła – było rozpalone! Lay ze zmartwioną miną wstał i poszedł do łazienki, by zrobić jej zimny okład.
Mógłby spróbować ją uleczyć, tylko po co? I tak by mu nie wyszło. Alice coś dolega, a on najwidoczniej nie może jej pomóc. Może tylko patrzeć, jak cierpi. I tyle. Nie mógł nic zrobić.
Nic. Nic. Nic.

~~*~~

Kai siedział na ławce przed salą gimnastyczną. Wpatrywał się w okryte białym puchem rozległe równiny. Na horyzoncie prezentował się ich dom i ośnieżony las. Był sam. Myślał nad różnymi rzeczami. Myślał o balu, o Alice, o Lay’u, o pogodzie, o przeszłości, o przyszłości.
Tak zamyślonego zastała go Luiza. Podeszła do niego tak cicho, że nawet jej nie usłyszał.
- Co tutaj robisz, Kai? – jej głos sprawił, że chłopak aż podskoczył. Zaskoczony obejrzał się za siebie i ujrzał śmiejącą się dziewczynę. – Żebyś ty widział swoją minę! No co? Aż tak straszna jestem?
Kai spuścił wzrok i zaśmiał się krótko, potem znów spojrzał na Luizę. Długie ciemne włosy powiewały na wietrze, ciemne oczy spoglądały na niego z rozbawieniem, na jej bladej skórze pojawiła się gęsia skórka. Trzymała się za ramiona, jej wargi traciły swój kolor.
- Nie, nie jesteś straszna. – rzekł po krótkim namyśle. – Ale jesteś zmarznięta. Co ci strzeliło do głowy, żeby wychodzić na taki ziąb tylko w mundurku? – skarcił ją, po czym zdjął swoją bluzę i jej podał – Trzymaj, bo zamarzniesz. A ja nie będę teleportował sopla lodu. To zbyt męczące. – powiedział poważnie, ale w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
- Dziękuję. – powiedziała Zmienna z wdzięcznością – No, to co tutaj robisz? Szukałam cię.
- Szukałaś mnie? A w jakiej sprawie? – uniósł jedną brew, na jego ustach pojawił się figlarny uśmieszek, w oczach skrzyły się iskry.
- W sprawie balu. – powiedziała. Brwi opadły, uśmiech znikł, iskry zgasły.
- Och… - Kai spuścił wzrok i odezwał się – A o co chodzi z tym balem?
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego zdziwiona, a potem się  uśmiechnęła.
- Chciałam się spytać, czy z kimś już idziesz? -  odparła.
- Nie, z nikim nie idę. – odpowiedział. Nie patrzył na nią, wpatrywał się w śnieg pod jej nogami.
- Naprawdę? Świetnie! Może chciałbyś pójść na ten bal ze mną? – spytała z nadzieją. Była szczęśliwa, Kai czuł to.
Chłopak uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję za zaproszenie, chętnie bym poszedł, ale nie mogę.
- Co? Czemu? – dopytywała się Lu.
- Po prostu nie mogę. Nie idę na bal. – powiedział spokojnie.
- „Nie idę na bal”?! – dziewczyna idealnie imitowała głos Kai’a, ale prawie krzyknęła. – Nie idziesz na bal?! Czemu?
- Nie chcę o tym mówić. – powiedział ze stoickim spokojem. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale w środku bolało go, że ją zostawi. Bardzo ją lubił i nie chciał, żeby było jej przykro. Jednak rodzina była od niej ważniejsza.
- Ja chcę, żebyś mi powiedział. – upierała się Luiza.
- Nie. Jak powiem, to będziesz się martwić. A nie musisz. Nie chcę, żebyś się martwiła.
- Wiesz, że właśnie sprawiłeś, że zaczęłam się martwić? Powiedz, o co chodzi. Natychmiast.
- Nie, Lu. To sprawa rodzinna.
- Kai, gadaj, bo jak nie…
- Lu. – przerwał jej chłopak.
Dziewczyna ucichła. Wpatrywali się w siebie w ciszy. Przerwał ją Kai, a każde następne wypowiedziane przez niego słowo bolało go coraz bardziej.
- To nie twoja sprawa. – powiedział i zniknął.
Luiza stała przed ławką koło Sali gimnastycznej po kostki w śniegu i w bluzie Kai’a. Sama. Zostawił ją. Poczuła łzy pod powiekami. Po chwili nie wytrzymała i wykrzyczała na cały głos jego imię.
On je usłyszał, ale nie zawrócił.

~~*~~

Co to? Co to za Światło? Czy mam tam iść? Pójdę tam, co mi szkodzi. Ach, jak ciemno… Jak cicho… Co to? Jednorożec? Czemu? Po co? Czemu tu jest? Czemu upada i tonie w ciemnościach? Mam mu pomóc? Pomogę mu. Nie… Jednak nie… Lepka, gęsta Ciemność… Jak smoła… Nie mogę do niego podejść. Pójdę w stronę Światła. Tak. Światło. Tam muszę iść.

~~*~~

Rozbrzmiał dzwonek kończący ostatnią lekcję. Sehun od razu pobiegł pod Klasę Księżycową. Odnalazł szukaną przez siebie osobę i zawołał ją.
- Just! - stanął przed Wilczycą. Był zakłopotany, miał właśnie jej powiedzieć coś bardzo ważnego.
- Tak, oppa? – dziewczyna wyczekiwała jego odpowiedzi ze spokojem. Była szczęśliwa, ale nie wiedziała, że za chwilę to się zmieni.
Chłopak zebrał się w sobie i zaczął mówić.
- Ja… Chyba nie będę mógł z tobą pójść na…
Jae Soong przerwała mu, kładąc swoją dłoń na jego usta, jej twarz wykrzywiła się w grymasie złości.
- Nic nie mów! Chciałeś powiedzieć, że nie pójdziesz ze mną na Złotą Pełnię? Jedyną pełnię, którą mogę podziwiać w spokoju? Jedyną na cały rok?! TAK?!
Sehun zdjął jej dłoń z twarzy i przemówił poważnie.
- Just, bardzo chcę z tobą iść, ale nie  mogę. Nikt z EXO się nie pojawi na balu, chyba, że do jutra Alice magicznym sposobem się obudzi.
- Wszyscy olewacie bal? Alice? Co z nią? To ona będzie twoją partnerką? Tak? – za każdym zadanym pytaniem dźgała go w pierś. Była wściekła. I Sehun powoli też się robił wściekły.
- Nie. – powiedział zimnym głosem – Od wczoraj leży nieprzytomna. Jest ranna. Musimy się nią opiekować.
- Cała dwunastka?! Czemu tylko Xiumin z nią nie zostanie? Ty możesz przecież przyjść! – Just nie dawała za wygraną.
- Jeśli jeden z nas zostaje, zostajemy wszyscy. – jego głos zrobił się bardziej zimny. W oczach nie miał już zakłopotania i poczucia winy. Była złość. Z kamienną twarzą oświadczył – Jesteśmy rodziną. Wspieramy się. Nie zostawimy jednej osoby samej i nie pójdziemy się bawić bez niej. Albo wszyscy, albo nikt. Takie mamy zasady.
Just prychnęła.
- To brzmi jak wyjęte z „Trzech Muszkieterów”. Co, „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, tak? Nie bawcie się w rycerzyków. Jak dwóch zostanie w domu, to nic się nie stanie. Masz ze mną iść, rozumiesz?
Sehun wlepił w nią groźne spojrzenie. Wcześniej było mu przykro, że ją wystawi, ale teraz jakby nić łącząca ich się urwała. Teraz mógłby bez wyrzutów sumienia zwyzywać ją, chociaż później by tego żałował. Ale nie powiedział nic. Odwrócił się i powolnym krokiem zaczął się od niej oddalać. Mijający go uczniowie patrzyli na niego ze zdziwieniem. Nieczęsto widzieli członków EXO zdenerwowanych. Teraz omijali go szerokim łukiem. Wiedzieli, że z EXO nie warto zadzierać.
- Sehun! Pożałujesz tego! – krzyczała za nim Jae Soong.
Wiedział, ze będzie tego żałować. Ale to później. Teraz jej słowa w ogóle go nie ruszały.

~~*~~

Już blisko. Niedługo tam będę. Światło jest coraz bliżej. Chcę tam dojść. Ta Cisza… Nie lubię jej. Co to? Wycie? To był wilk? Co wilki robią w tej Ciemności? Ciekawe, czy też jej nie lubią. Czy Ciemność też je pochłania? Brnę naprzód. Jest ciężko, ale dam radę. Wytrzymam. Dojdę tam. Obudzę się.

~~*~~

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 20

Wow... To już 20 rozdział... 
Dziękuje, że tak długo ze mną wytrwaliście ^^
Mam nadzieję, że następne rozdziały będą lepsze od tych już napisanych.
Dziękuję, że jesteście.
Życzę miłego czytania ^^
~Yuki

******************************************************







Znalazł ją. Leżała na plecach w śniegu. Biały puch wokół niej był przyozdobiony głęboką czerwienią. Nie miała na sobie kurtki, ubrana była tylko w czarny podkoszulek i jeansy, jej blade ramiona pokrywały zadrapania i świeża krew. Na jej policzkach widniały ślady łez oraz krwi. Jeden z nich również był naznaczony raną.
Kris zanurkował w drzewa i po chwili wylądował przy jej boku. Musiał nieźle się naszukać, by ją zobaczyć, bo leżała pod koronami zaśnieżonych sosen. Ukląkł przy niej i ze strachem sprawdził, czy na pewno żyje. Żyła. Odwrócił się w stronę zbliżających się głosów i krzyknął:
- Chłopaki! Znalazłem ją!
Chwilę później był otoczony przez swoich kuzynów. Nie wszyscy poszli szukać Alice. Xiumin dalej siedział w szkole i pomagał nauczycielom, a Tao został z Emilią w domu, na wypadek, gdyby Alice wróciła.
Lay natychmiast znalazł się przy niej i złapał ją za rękę. Była lodowata.
- Musimy ją zabrać do domu. Teraz. – rzekł poważnie.
- Czemu najpierw jej nie uzdrowisz? – spytał Chen.
- Bo jest wyziębiona. Jeśli dłużej tutaj zostanie, może dojść do odmrożenia. – Lay wyjaśnił najspokojniej, jak tylko potrafił, co było trudne. Był zdenerwowany. I to bardzo. Jednak nie był zły na Chena, tylko na całą tą sytuację. Zwrócił się do kuzynów – Chanyeol, daj jej swoją bluzę, szybko. Kai, musisz nas teleportować do domu. Mnie i Alice. Jednocześnie. Potrzebuje natychmiastowej pomocy. Hyung, poleć po Xiumina, powinien znaleźć się przy niej jak najszybciej.
Wydawał poszczególne polecenia członkom EXO i chociaż to Suho był liderem, nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy, oprócz Lay’a, Kai’a i Krisa ruszyli w drogę powrotną. Latający wystrzelił w powietrze i poleciał do szkoły. Zostali tylko Lay, Kai i Alice.
- Hyung, wiesz, że to będzie męczące… Postaram się, ale lepiej by było, gdybym najpierw zabrał Alice, a potem ciebie… - powiedział cicho Kai.
- Wiem, ale nie ma czasu. – odparł szybko Lay i po chwili dodał poważnie. – Jeśli się nie pospieszymy, ona może umrzeć.
To podziałało na młodszego motywująco. Wziął Alice na ręce i trzymał ją mocno. Lay chwycił go za ramię i dał znak głową, że jest gotowy.  Sekundę później cała trójka zmaterializowała się w salonie ich domu. Siedzący na kanapie Tao i Emi aż podskoczyli, gdy przed nimi pojawili się ich przyjaciele. Na widok Alice Emi zakryła dłońmi usta i tylko patrzyła, jak Kai kładzie ją na kanapie.
- Tao, koc! – rzucił polecenie młodszemu. Ten zerwał się z kanapy i popędził na górę po jakiś koc.
Czekając na Tao, Lay złapał Alice za rękę, zamknął oczy i użył mocy. Trwał w tej pozycji przez jakąś minutę, w myślach widział, jak naprawiają się komórki jej ciała, jak rany się zasklepiają, jak temperatura jej ciała się wyrównuje. Gdy otworzył oczy ze strachem zobaczył, że jej rany wcale się nie zagoiły. Co prawda, przestały krwawić i wyglądały trochę lepiej, ale wciąż widział głębokie cięcia na jej ramionach.
- Co jest…? – szepnął niedowierzając. Ponownie zamknął oczy i mocniej się skupił. Po dwóch minutach z nadzieją uchylił powieki i z rozczarowaniem ujrzał krwawe ślady.
- Nie… Nie, nie, nie… Nie może być… - mamrotał ze strachem. Nie zauważył, że Emi, Kai i Tao – trzymający już od pięciu minut koc – przyglądali się mu.
Znowu zabrał się za uzdrawianie. I nic. Ciągle to samo.
Znowu powtórzył tą czynność. I znowu. I znowu.
Przy dziesiątej próbie z krzykiem frustracji uderzył z całej siły pięścią w podłogę. Syknął z bólu, wstał odwrócił się i szybkim krokiem udał się do swojego pokoju, zostawiając oszołomionych towarzyszy samych. Gdy zamknął za sobą drzwi, wrzasnął w geście rozpaczy i wściekły na swoją bezsilność zaczął bić ścianę. Po kilku uderzeniach jego pięści były całe czerwone i w kilku miejscach pozdzierała się skóra, a po jego policzkach popłynęły łzy bezsilności.
- Nie, nie, nie… - mamrotał w samotności.

~~*~~

Xiumin wpadł do domu i nawet nie zamknął za sobą drzwi. W butach pognał do pokoju swojej ukochanej.  Za nim podążał Kris. Xiu padł przy jej łóżku i głaszcząc ją po głowie, mamrotał jej imię. Siedział przy niej i patrzył na nią. Kris, upewniwszy się, że Alice jest w dobrych rękach, wyszedł z pokoju i skierował się na dół. W salonie siedziała reszta EXO. Kai, oparty o Sehuna, zasypiał na kanapie, Sehun z niezadowoleniem na niego patrzył, ale nie strącił go z siebie, obok nich siedział Luhan i wpatrywał się w swoje skarpetki, na fotelu Tao tulił Emi do siebie, na drugiej kanapie Suho się nad czymś głęboko zastanawiał, Kyungsoo popijał sobie uspakajającą herbatę, Chen śledził ruchy wskazówek zegara na ściennie, Chanyeol po prostu siedział na fotelu, a Baekhyun usadowił się na podłodze przed nim, oparł się o fotel, na którym siedział Mag Ognia i bawił się jego stopą. Nie było tylko Lay’a.
- Gdzie Lay? – spytał, przerywając ciężką ciszę.
- Na górze. W naszym pokoju. – odparł obojętnie Chen.
Kris tylko prychnął i wrócił na piętro. Nie zapukał, gdy wchodził do pokoju Lay’a i Chena. Zastał Leczącego siedzącego na ziemi wokół porozwalanych książek, poduszek i kawałków rozbitego wazonu. Na miętowej ścianie zauważył niewielkie pęknięcia i prawie niewidoczne ślady krwi. Spojrzał znów na Lay’a. Siedział pochylony do przodu, rękami obejmował kolana, włosy przysłoniły jego oczy. Biały T-shirt był mokry, z jego ramienia zwisał liść jednego z kwiatków, które wcześniej stały w wazonie.
Kris podszedł do niego i trącił go nogą.
- Zostaw mnie… - szepnął Lay.
- Stary, co ci jest?
Nie dostał odpowiedzi. Latający ukląkł przy nim i zaglądnął na niego przez zasłonę włosów. Zobaczył ślady łez.
- Lay… Powiedz, co się stało, ok? Może będę mógł ci pomóc. – powiedział łagodnie.
Lay przez chwilę milczał, a później przemówił cichym, zachrypniętym głosem.
- Dziesięć razy próbowałem… Dziesięć, rozumiesz?! I nie mogłem jej pomóc. Nic nie podziałało… Nic…
- O czym ty mówisz? Co próbowałeś zrobić? Co nie podziałało? – spytał Kris. Nic nie rozumiał.
- Nie mogłem jej uzdrowić. Dziesięć razy próbowałem i mi nie wyszło… Nie rozumiem, czemu… - westchnął Leczący. Starszy spojrzał na niego ze zmartwioną miną. Nigdy nie widział, żeby zawsze pogodny Lay był w takim stanie. Wyglądał tak, jakby nie chciało mu się żyć.
- Wstawaj. – powiedział po chwili milczenia – Zabieram cię na dół. Nie możesz tu siedzieć sam. Potem zawołam tu Tao i Luhana, to posprzątają ten bałagan. A ty… - przerwał na chwilę, wstał, poszukał chusteczek, a gdy je znalazł, znów przykląkł przy kuzynie - …wytrzyj twarz, bo wyglądasz, jakby cię właśnie chłopak rzucił.
Lay mimowolnie parsknął śmiechem, wytarł chusteczką twarz i po chwili znowu zmarkotniał.
- Chyba masz rację…
- No chodź. Wyglądasz jak zwłoki. Muszę cię pokazać chłopakom, bo siedzą na dole jak na pogrzebie, a jak cię zobaczą, to od razu przeniosą się do cyrku. – Kris próbował jakoś go pocieszyć, ale mu nie wyszło.

~~*~~

Baekhyun siedział oparty o fotel, na którym siedział Chanyeol i bawił się jego stopą. W pokoju ciążyła nie przerywana żadnym dźwiękiem cisza. Słychać było tylko ciche tykanie zegara. Po chwili rozległ się odgłos kroków, dochodził z piętra. Ze schodów zszedł Kris, tak jak wszyscy w salonie, miał grobową minę. Rozejrzał się po pokoju, zmarszczył brwi i spytał:
- Gdzie Lay? – jego głos zabrzmiał zaskakująco głośno w tej ciszy.
- Na górze. W naszym pokoju. – odparł obojętnie Chen.
Kris tylko prychnął i wrócił na piętro. Baekhyun odprowadzał go morderczym wzrokiem. Dalej był na niego zły. Od jakiegoś czasu relacje między nim a Krisem robiły się coraz bardziej napięte i psuły się. Nie podobało się mu to. Nie chciał zrobić sobie z Krisa wroga. Kochał go, tak jak wszystkich swoich kuzynów, w końcu byli rodziną. Rodzina nie powinna być podzielona. Ale nie chciał mieć Krisa za wroga z jeszcze jednego powodu.
Wściekły Kris był straszliwą bestią, bezwzględną i nie do zatrzymania. Niewyobrażalnie silną. Baekhyun widział takiego Krisa tylko raz w całym swoim życiu.
To było cztery lata temu. Byli wtedy w jednym gimnazjum, także przeznaczonym tylko dla NN. Była tam pewna grupa Wampirów. Byli z wiekowego i bogatego rodu krwiopijców z tradycją, wampirzą arystokracją. Wszyscy byli starsi od EXO, uważali się też za ważniejszych, lepszych i silniejszych od wszystkich innych istot. Lubili też znęcać się nad słabszymi.  Pewnego razu za swoje ofiary obrali Niektórych członków EXO – Kyungsoo, Luhana, Lay’a, Tao i właśnie Baekhyuna. Kilka razy zdarzyło się, że jednemu z nich ukradli pieniądze, często dokuczali im słowami, wykorzystywali strach Tao przed duchami.
W końcu doszło do rękoczynów. Baekhyun postawił się im raz, za co został pobity. Kris akurat był w pobliżu, zobaczył, co się dzieje i przybył mu na pomoc. Pobiegł sprintem prosto na dowódcę Wampirów i na dzień dobry wpakował mu z całej siły pięść w twarz. Baekhyun dobrze pamiętał jego wyraz twarzy. W oczach miał płomień wściekłości, samo jego spojrzenie sprawiło, że Maga Światła sparaliżowało ze strachu. Wampiry stawiały mu opór, zmieniały się w nietoperze i uciekały w niebo, ale nie miały szans z Latającym. Kris kopał, zadawał ciosy, drapał, celował w najbardziej bolesne miejsca, a za każdym razem używał całej swojej siły.
Przywódca szkolnego gangu był najbardziej poszkodowany. Kris nie oszczędzał go. Pobił go tak mocno, że gdyby nie Baekhyun, który się przemógł i powstrzymał Krisa od ostatniego ciosu, Wampir by zginął. Kris był gotowy zabić, by bronić swoją rodzinę.
Na szczęście nikt się nie dowiedział o tym incydencie, bo Lay, w zamian za skończenie z dokuczaniem innym zgodził się uzdrowić Wampira. Dzięki temu o wyczynie Krisa wiedzieli tylko EXO i te Wampiry.
Baekhyuna najbardziej zdziwiło to, że tuż po tej walce Kris podszedł do niego, potargał mu włosy i z uśmiecham spytał, czy wszystko ok.
Po tym wydarzeniu Baekhyun traktował Krisa z większym szacunkiem, niż wcześniej. Z większym, nie znaczy z dużym. Dalej ze sobą żartowali, urządzali walki, wygłupiali się razem. Ale Baekhyun starał się go nie denerwować. Jako jedyny widział naprawdę wściekłego Krisa. I modlił się, by nigdy już go takiego nie zobaczyć.

~~*~~

Sehun patrzył z niezadowoleniem na zasypiającego na jego ramieniu Kai’a. Nie próbował go jednak z siebie strącić. Wiedział, że jest zmęczony. Jednak nie rozumiał tego. Kai mógł się przez cały dzień samotnie teleportować i nie męczył się, ale gdy musiał przeteleportować trzy osoby, to od razu zasypiał. Postanowił zapytać go o to przy najbliższej okazji.
Jak tak na pytania się zebrało, to gdzie podziewają się Kris i Lay? Gdyby nie ciążący na ramieniu Kai, to poszedłby to sprawdzić. Ciekawe, co się stało Lay’owi?  Kiedy wrócił do domu razem z resztą kuzynów, Lay już siedział zamknięty w swoim pokoju. Sehun wiedział tylko, że teleportował się razem z Kai’em i Alice do domu, tam coś się stało i od tego czasu nikt hyunga nie widział. Tao nie chciał nic powiedzieć, stwierdził, że Lay powinien wyjaśnić tą sprawę, bo Tao sam jej nie rozumiał. Emi też milczała, kiedy ktoś chciał ją o coś zapytać, ta używała nogi i kopniakiem przywoływała chłopców do porządku. Sehun już raz dostał od niej i nie chciał szybko tego powtórzyć.
Mag Wiatru wrócił myślami do Alice. Gdy ją ostatni raz widział, była w straszliwym stanie. Teraz była z Xiuminem, więc się o nią nie martwił. Gryzło go coś innego. Na miejscu walki znaleźli ślady Wilków, najprawdopodobniej to była robota NNr, ale najdziwniejsze było to, że zostawili ją przy życiu. Zwykle buntownicy albo zabijali, albo porywali do siebie i wcielali porwanych w swoje szeregi. A Alice została pokonana i po prostu zostawiona. Coś mu w tym nie pasowało. To nie było standardowe postępowanie NNr.
Ta odmienność wcale się mu nie podobała.

~~*~~

Ciemność.
Woła mnie.
Otacza.
Czarna. Nieprzenikniona. Przerażająca.
Ciemność.
Boję się.


~~*~~

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 19

Ja ciągle żyję!!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału... Zrozumcie, ostatni miesiąc szkoły, naciąganie ocen, przygotowanie do bierzmowania, bal gimnazjalny, chrzciny kuzyna... Trochę miałam na głowie...
Ale powracam!! 
I myślę, że teraz będzie lepiej ^^
Zapraszam do czytania ^^
~Yuki

******************************************************







Szłam szybkim tempem miedzy drzewami. Moim ciałem targał zimny wiatr. Wydychając powietrze, tworzyłam białe obłoki. Moje stopy chrzęściły na śniegu. Drzewa przysłaniały zachmurzone nocne niebo, czyniąc las niemal całkowicie ciemnym. Wszędzie szumiały sosny, wył wiatr, gdzieś zahuczała sowa. Gdy przechodziłam pod jednym z iglaków, jakiś nocny ptak ze strachem zerwał się z gałęzi, trzepocąc niewiarygodnie głośno skrzydłami. Zimowa kurtka i kozaki nie ochraniały mnie wystarczająco przed chłodem.
Wiedziałam, że Kris będzie na mnie zły. Nikomu nie powiedziałam, że wychodzę, wymknęłam się. Jednak teraz mnie to nie obchodziło.
Nie dbałam też o cel mojej wędrówki, po prostu szłam przed siebie. Moje myśli były zajęte czymś innym, niż opracowywaniem drogi. Cały czas myślałam o moich snach.
Czy one rzeczywiście coś oznaczają? Czy Chen ma rację, mówiąc, że moje sny coś znaczą? Jeśli tak, to co oznaczają?
„Sugerujesz, że w przyszłości Alice wpadnie na zakrwawione trupy w lesie i później będzie patrzeć, jak Luhan ginie?” Zabrzmiały mi w głowie słowa Lay’a.
Co prawda, Lay mówił to sarkastycznie, ale pamiętałam wyraz jego twarzy. Wyglądał tak, jakby nie chciał wierzyć w to, co mówi, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że to może być prawdopodobne.
Moim ciałem po raz kolejny wstrząsnął  dreszcz, jednak tym razem nie był spowodowany zimnym wiatrem. Na samą myśl o tym, że moje sny mogą stać się rzeczywistością, miałam ochotę się rozpłakać. Jednak nie mogłam płakać, ostatnio zbyt często mi się to przydarza. Czemu? Hmm… Moja moc, prawie-utopienie, sen, znowu ten sam sen, Yuki, niechciana krzywda, inny sen. Płaczu szczęścia czy wzruszenia nie liczyłam. Łzy szczęścia… Ostatnio je wylewałam na moich urodzinach. Wtedy byłam naprawdę szczęśliwa. Wyciągnęłam rękę z kieszeni i spojrzałam na moją bransoletkę. Mimowolnie się uśmiechnęłam. To prezent od nich wszystkich. Od Xiu, od Krisa, od Chanyeola, od Kyungsoo, od… Luhana…
Luhan…
Poczułam ukłucie w sercu. Dzisiaj go podle potraktowałam. Unikałam go cały dzień, gdy mi pomógł, rzuciłam mu tylko krótkie „dziękuję” i uciekłam. Biedny chłopak… Pewnie myśli, że coś zrobił, że unikam go przez jego zachowanie… Ale to nie tak! Ja po prostu bałam się na niego spojrzeć. Bałam się, bo kilka godzin wcześniej śniło mi się, że umiera! Powinnam mu o tym powiedzieć… Tylko, że… boję się…
Gdzieś za mną rozległo się warczenie. Odwróciłam się i moim oczom ukazały się złote oczy, kły i pazury, lecące prosto na mnie.

~~*~~

- TAO!
- Emi! – krzyknął z radością chłopiec łapiąc w objęcia ukochaną. – Tak się cieszę, że wróciłaś! Dni bez ciebie były takie puste. – powiedział i mocniej się do niej przytulił. Po chwili milczenia dodał – Jak wam poszły zawody?
- A jak myślisz? Oczywiście, że wygraliśmy! – oznajmiła ze śmiechem Zwinna. Przez chwilę stali w milczeniu i tulili się do siebie. Byli sami. Po jakieś minucie powiedziała – Tęskniłam za tobą…
- Ja za tobą też. – szepnął i pocałował ją w policzek. Później popatrzył jej w oczy i dodał z rozbawieniem - No i chłopaki też tęsknili. Mówili, że było im nudno bez ciebie.
- Tao! – krzyknęła Emi z udawaną złością w głosie, trzepnęła go lekko w ramię i po chwili obydwoje się śmiali. Tao zaczął łaskotać Emilię, ta, coraz głośniej się śmiejąc, biła go na oślep, ale on nie zwracał na to uwagi, bo był zajęty podziwianiem jej śmiechu. Po chwili obydwoje znaleźli się na podłodze i walczyli ze sobą. Oczywiście, to była walka z miłości. Po kilku minutach okładania się po wszystkim, co popadnie opadli bez sił i z bolącymi od śmiechu brzuchami wpatrywali się w sufit. Ich oczy raziła zapalona lampa.
Emi wróciła z zawodów wieczorem, na dworze – jak to w zimie – było już o tej porze ciemno. Powitał ją Tao, tylko on wiedział, o której przyjedzie – wcześniej się spóźnił i dopiero po pięciu minutach zorientował się, że Zwinna wróciła do domu, więc cofnął się o te pięć minut w czasie i czekał na nią. Ujrzał ją wchodzącą do domu zmęczoną, ubraną w ciemne dresy i z zarzuconą na plecy kurtką, jej krótkie brązowe włosy były potargane, na łokciach miała siniaki i otarcia, jak zwykle była bez makijażu, ale w tej chwili była dla niego najpiękniejsza.
- Hej, co to za wylegiwanie się na podłodze? - rozległ się męski głos.
Tao i Emi podnieśli głowy i ich oczom ukazał się rozbawiony Baekhyun, a za jego plecami szczerzący się od ucha do ucha Chanyeol.
- Chan! Baek! – krzyknęła z radością Zwinna, podniosła się i uściskała ich serdecznie.
- Emi! - na schodach pokazał się uśmiechnięty Lay.
- O! Dziewczynka z ciekawą rodziną! – podszedł do niej Kris i przybił jej żółwika.
- Emi! Nareszcie jesteś! Zrób na kolację kurczaka! Ty robisz najlepsze! – tuż przed nią zmaterializował się uśmiechnięty Kai.
Po kilku sekundach Emi była otoczona członkami EXO. Wszyscy co chwila zadawali jej pytania i mówili, jak było im źle bez niej.
- I jak? Ilu Zmiennych znokautowałaś? – pytał Suho.
- Czemu nie dzwoniłaś? Martwiliśmy się! – zbeształ ją D.O.
- Emi! No zrób tego kurczaka! Prooooszę.
- Kai, zamknij się. – syknął w jego stronę Luhan.
Emi tylko się z nich śmiała. Podeszła do każdego z nich i uściskała, jakby się co najmniej przez miesiąc nie widzieli. Później wróciła w objęcia Tao. Popatrzyła po twarzach zebranych i zmarszczyła brwi. Coś jej nie pasowało.
- Gdzie są Xiumin i Alice? – spytała.
- Hyung pomaga nauczycielom przy balu, wiesz jaki jest. – odparł Chen. – A Alice… Właśnie, gdzie jest Alice?
Powstało kilka sekund ciszy, wszyscy patrzyli po sobie. Kai zniknął na chwilę. Gdy się pojawił znowu w salonie miał zmartwioną minę.
- Nie ma jej w pokoju. – oznajmił.
- Jak to „nie ma jej”?
- No nie ma. Pokój pusty. Nie widzieliście jej przypadkiem?
- Nie… Myślałem, że siedzi u siebie, więc jej nie szukałem… - powiedział cicho Sehun.
- Ty to lepiej nie myśl. – rzucił ze złością Kris – Nie wiecie gdzie jest?
- No przecież mówimy, że nie wiemy. – odparł gniewnie Baekhyun.
- To czemu jej nie szukacie?! – warknął Latający.
- Sam jej przecież nie szukasz! – krzyknął groźnie Mag Światła.
- Zaraz będę jej szukał! Po co się rzucasz, kurduplu?!
- CO?! Będziesz mi teraz wzrost wypominał?! Ty… - zaczął Baekhyun, ale Kris nie dał mu skończyć. Błyskawicznie znalazł się przy nim i teraz trzymał go za koszulkę, wpatrując się młodszemu kuzynowi w oczy. Obydwaj mierzyli się wzrokiem, a ich wzrok mógłby zabić.
- Dość tego! – z wielkim wysiłkiem oddzielił skłóconą dwójkę od siebie Suho. Chociaż teraz tą dwójkę trzymały po dwie osoby, to aż się czuło, jak bardzo w tej chwili siebie nienawidzą.


~~*~~

Nie zdążyłam użyć krwi, więc wykorzystałam jeden z uników, których Tao mnie nauczył. Skoczyłam w bok, przeturlałam się po trawie i znów stanęłam na nogach. Długo tak nie postałam, bo zanim zdążyłam zareagować, poczułam potężne uderzenie w plecy. Z jękiem poleciałam dobry metr do przodu i padłam tuż pod łapami drugiego Wilka. Udało mi się go kopnąć, zyskałam trochę czasu na oddalenie się od przeciwników. Kaszląc wbiłam kamienne kły w palce i poczułam dobrze znane mi mrowienie w środku, gdy krew opuszczała ciało. Zrobiłam kolczastą barierę wokół mnie, oparłam się plecami o drzewo, odcinając sobie tym samym drogę ucieczki i obserwowałam Wilki. Moim oczom ukazało się czterech przeciwników. Ze strachem uświadomiłam sobie, że to cztery Wilki czystej krwi. One są bardziej inteligentne, nie rzucą się na wymierzone w nich ostrze.
Złote oczy wierciły mnie wzrokiem, szukały słabych punktów. Ciężko dysząc patrzyłam na nie i podniesionymi rękami ułatwiałam sobie kontrolę krwi. Trwaliśmy w tym transie przez kilka minut, żadne z nas nie ruszyło się, szukaliśmy okazji do ataku. W końcu śnieżnobiały Wilk, najwyraźniej dowódca, błyskawicznie ruszył na mnie. Chciał się prześlizgnąć pod barierą z krwi, więc ją obniżyłam.
I zrobiłam dokładnie to, o co mu chodziło. Alfa zatrzymał się tuż przed przeszkodą i zza jego pleców wyskoczył drugi NNr. Przeskoczył nad moim ogrodzeniem i wbił mi pazury w ramiona. Z krzykiem poleciałam na ziemię. Wilk mnie przygwoździł i zaczął mnie obwąchiwać. Czułam jego oddech na skórze. Ramiona mnie niemiłosiernie piekły, do oczu napłynęły mi łzy. Na szczęście nie straciłam kontroli nad krwią. Zamknęłam oczy i siłą woli przeszyłam nogę Wilka. Usłyszałam przerażające wycie z bólu i po chwili uścisk na ramionach zelżał. Wilk osunął się bezwładnie na mnie, jego ciężar stał się dwa razy większy, ale udało mi się spod niego wypełznąć. Zmęczyłam się przy tym bardziej, niż przy formowaniu tarczy z krwi.
Spojrzałam na pozostałe trzy Wilki. Nie ruszyły się. Nie atakowały. Czekały i obserwowały mnie, każdy mój ruch. To było jeszcze straszniejsze, niż atakujące na oślep stado Wilkołaków. Dopełzłam do najbliższego drzewa i z trudem podniosłam się na nogi. Ramiona mnie tak bolały, że ledwo mogłam ruszać rękami, ale dałam radę. Wyciągnęłam rękę w bok i przywołałam krew do siebie, teraz latała wokół mnie. Pojedyncze kosmyki z rozwalonej kitki przysłoniły mi twarz. Zdmuchnęłam je i spostrzegłam, że kolejny Wilk się poruszył. Nie biegł jednak na oślep, tylko powoli szedł, bacznie mnie obserwując. Byłam uwięziona między drzewami, bo nie znajdowaliśmy się na żadnej polanie. Co prawda, byliśmy w miejscu, gdzie drzewa rosły rzadziej, ale i tak nie miałam wiele przestrzeni na uniki. Ściągnęłam krępującą moje ruchy podartą kurtkę i rzuciłam nią w Wilka. Ten dostał w pysk, zawarczał, zrzucił ją z siebie i szedł dalej. Gdy był metr przede mną bez ostrzeżenia skoczył z wyszczerzonymi kłami, ale udało mi się go odepchnąć krwistą tarczą. Wilk poleciał na pobliskie drzewo, ale tylko się o nie obił, nie został w nie rzucony, tak jak ja przed chwilą. NN zawrócił i znowu naparł na tarczę, ale tym razem nie stałam plecami do drzewa, znowu znalazłam się na śniegu.  Wilk leżał na mnie i próbował przegryźć tarczę. Widziałam ślinę kapiącą z jego wielkich kłów na powierzchnie mojej bariery. Dysząc próbowałam złapać powietrze, ale on mnie podduszał.
Musiałam szybko podjąć decyzję. Tak szybko, jak potrafiłam, zmieniłam tarczę w ostrze i przebiłam nim ramię Wilka. Niestety, zanim został sparaliżowany, jego kły zahaczyły o mój policzek. Ponownie wypełzłam spod NNr. Teraz jednak się nie podnosiłam na nogi. Klęczałam w śniegu i zmęczonym wzrokiem patrzyłam w złote oczy Wilków. Nie widziałam w nich nienawiści, rządy mordu, czy też złości.
Widziałam rozbawienie. Bawiło ich moje zachowanie, moje desperackie próby stawiania oporu.  Nagle rozległ się cichy chichot. Wilki spojrzały w koronę drzewa za mną, jednak nie powtórzyłam ich ruchu, byłam zbyt zmęczona. Po chwili poczułam rozrywający ból, który rozlewał się po całym moim ciele. Zaczęłam krzyczeć, moje myślenie się wyłączyło. Wydawało mi się, że ktoś rozrywa mnie żywcem, chociaż nikt mnie nie dotykał. To trwało krótko. Nie wytrzymałam długo. Po kilku sekundach, które wydawały mi się wiecznością, zemdlałam, kołysana do brutalnego snu niewyobrażalnym bólem.


~~*~~

Mamushi siedziała na drzewie i obserwowała walkę swych podopiecznych. Od zawsze uwielbiała Wilkołaki, ale tylko czystej krwi. Były najlepszymi pracownikami. Właśnie drugi z jej podwładnych padł nieprzytomny na ziemię, przygniatając dziewczynę swoim ciałem. Dziewczyna wypełzłą spod Wilka i klęcząc patrzyła na pozostałe dwa NNr. Jej długie ciemnobrązowe włosy z czerwonymi końcówkami powiewały na chłodnym wietrze. Dobra, starczy tego dobrego, pomyślała Mamushi. Zaśmiała się cicho. Wilki spojrzały w jej stronę. Kobieta kiwnęła głową i wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny. Po chwili ta zaczęła krzyczeć.
Mamushi się uśmiechnęła.
Uwielbiała swoją moc. Zadawanie bólu innym było jej ulubionym zajęciem. Mogła torturować ofiary i nie używać żadnych narzędzi, a zadawany ból był i tak o wiele większy, niż gdyby zadany byłby jakimkolwiek narzędziem. Wystarczy, że pomyśli sobie, że komuś wyrywa rękę, a ta osoba odczuwa identyczny ból, jak gdyby naprawdę mu tą rękę wyrywano.
Gdy dziewczyna upadła bez życia twarzą w śnieg, Mamushi zeskoczyła z drzewa. Podeszła do leżącej postaci, nogą przewróciła ją na plecy i przyglądała się jej przez chwilę. Wokół niej śnieg był cały zabarwiony na głęboką czerwień. Mamushi się uśmiechnęła i zaśmiała cicho. Odwróciła się w stronę czekających Wilków.
- Dobra robota, Kiba*. Zabierzcie teraz te dwa prawie-trupy do siedziby. – zwróciła się do Alfy. Wilk skłonił głowę i odmaszerował, niosąc na plecach jednego z przegranych towarzyszy.
Mamushi uklękła przy dziewczynie i pogłaskała jej zraniony policzek. Dotknęła jej krwi i zasyczała z bólu. Na jej palcu ukazał się ślad spalenizny. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ta dziewczyna ją intrygowała. Jej moc była niespotykana, udało się jej też pokonać samej dwa Wilki czystej krwi. Niektórzy dorośli nie potrafią tego dokonać, a ona ma 17 lat.
Mamushi wyciągnęła zza paska kimona małą buteleczkę. Otworzyła ją i wlała kilka kropel w ranę dziewczyny. Ciecz z złowieszczym sykiem wpłynęła do wnętrza ciała dziewczyny.
- A więc… - zaczęła Japonka – Alice, dzisiaj się spotykamy po raz pierwszy. Nie pogadamy długo, zaraz chyba zjawią się twoi przyjaciele… Dałam ci taki ciekawy płyn, wiesz? Nie martw, się, to jest śmiertelna trucizna, ale jeśli będziesz bliska śmierci, pamiętaj, że cię obserwuję i w każdej chwili mogę dać ci antidotum. Ale mam nadzieję, że będziesz na tyle silna, by przezwyciężyć truciznę. Jesteś silnym osobnikiem…
Mamushi przerwała, bo do jej uszu dobiegły ludzkie głosy. Ktoś wołał „Alice”. Kobieta uśmiechnęła się.
- Muszę lecieć, skarbie. Pamiętaj, liczę na ciebie. – powiedziała i pochyliła się nad dziewczyną. Pocałowała ją w czoło i ze śmiechem pobiegła w las, zastawiając dziewczynę samą, w kałuży własnej krwi.

~~*~~


*Kiba - z japońskiego "kieł"