piątek, 16 października 2015

Rozdział 25

Witajcie~
Dawno się nie widzielismy, co?
Wybaczcie, miałam kilka problemów osobistych, nie miałam czasu i chęci na pisanie.
Poza tym, byłam na koncercie INFINITE w Warszawie!   Jeju, kocham tych chłopców  
Ech, ostatnio coś tak bardzo odrzuca mnie od EXO... Ostatnio słuchałam ich piosenek jakieś dwa miesiące temu... Chyba przestaję ich lubić... Nie wiem, czemu...
Ech, nieważne. I tak będę dalej pisać to opowiadanie, nie mam zamiaru tego porzucić, nawet jeśli nie darzę wielką sympatią zespołu, o którym piszę.
Dobra, dość tego! Zapraszam do czytania.
~Yuki


**************************************************




            W ciemnym salonie, oświetlonym setkami małych, latających świetlnych kuleczek, pośród szumu wesołych rozmów i cichej muzyki, nad głowami ludzi, którzy byli dla siebie jak rodzina, unosiła się przyjemna atmosfera radości, ekscytacji i niecierpliwego oczekiwania.
            Niosąc w rękach dwie szklanki coli, z uśmiechem na ustach szukałam wzrokiem Xiumina. Napotkałam na Just i Sehuna śmiejących się razem, na Ewe poprawiającą włosy wyższego o głowę od niej Chanyeolowi, Luizę i Kai'a, starannie unikających swojego wzroku, Baekhyuna naśladującego miny Chena, Lay'a rozmawiającego z Suho, Tao prowadzącego wojnę na dźganie się w brzuch z Emilią, Luhana tańczącego układ 4minute do "Crazy", Krisa śmiejącego się z Luhana i przyglądającemu się tej sytuacji ze stoickim spokojem i pijącego herbatę Kyungsoo.
            Po Xiuminie ani śladu.
            Nagle poczułam, jak ktoś mnie obejmuje od tyłu. Spojrzałam w dół i ujrzałam obejmujące mnie w pasie dwie ręce odziane w długie rękawy kraciastej koszuli. Uśmiechnęłam się ciepło i pozwoliłam się tulić. Potem odwróciłam się i moje oczy spotkały się z roześmianymi, ciemnymi oczami mojego śnieżnego aniołka. Stanęłam na palcach i dałam mu delikatnego całusa, po czym wręczyłam mu szklankę coli.
            - I jak? Gotowa, by przywitać nowy rok? - spytał ciepło Xiumin.
            - Chyba tak. - odpowiedziałam z uśmiechem. - To jest nasz pierwszy spędzony razem sylwester. - zauważyłam.
            - Mhm. - Xiu pokiwał głową i wtulił się we mnie.
            - Tym razem świętujemy z resztą, ale co ty na to, żeby za rok spędzić ten dzień tylko we dwoje? - spytałam nieśmiało. Chłopak uniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Po chwili na jego okrągłej buźce pojawił się rozczulający uśmiech.
            - To będzie najpiękniejszy koniec roku w całym moim życiu. - oznajmił, po czym złożył mi pocałunek, który z chęcią odwzajemniłam. Spojrzałam na zegarek: 23:54.
            - Zaraz się zacznie. - oświadczyłam radośnie, trącając jedną z świetlnych kuleczek. Musnęła ona delikatnie moją skórę, dając mi przyjemne mrowienie. - Chodźmy do reszty!
            Zostawiłam światełko i pociągnęłam Xiu  za rękę, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Poszliśmy do Krisa, który wciąż śmiał się z tańczącego Luhana. Osobiście uważam, ze tańczył naprawdę dobrze i gdyby nie fakt, że to damskie choreografie, to byłoby to bardzo widowiskowe i nikt by się nie śmiał. Ale cóż... Luhan robił to właśnie po to, żeby ludzie się śmiali.
            - Wooho! Luhan! Świetna z ciebie Hyuna! Dajesz! C-R-A-Z-Y! - krzyknęłam, żeby zachęcić go do większych wysiłków. Kontrolujący przedmioty zarzucił grzywą jak typowa gwiazda popu, położył ręce na biodrach i wypiął pośladki, przybierając teoretycznie seksowną pozę, co wywołało salwę śmiechu nie tylko u mnie, Xiumina i Krisa, ale też u wszystkich zgromadzonych, również u Luhana.
            - Ach, Hyuna unnie, proszę, daj mi autograf! Zrób ze mną zdjęcie! Zostań moją żoną! - piszczałam, udając psycho-fankę, rozśmieszając przy tym pozostałych.
            - Dla mojej fanki wszystko! - krzyknął kobiecym głosem Chińczyk i chwycił mnie w swoje ramiona. Powstała między nami mała przepychanka, która przerodziła się w prawdziwą wojnę na łaskotki. Niestety, tej bitwy nie udało mi się wygrać, nie miałam dobrej strategii i mój wróg miał przewagę liczebną. Do Luhana przyłączył się też Kris. Od całkowitej porażki ocalił mnie Chen, który zdołał przekrzyczeń wszystkich obecnych.
            - Hej, zaraz zacznie się odliczanie! - wskazał podekscytowany ekran włączonego telewizora. Wszyscy ucichli i w niecierpliwym oczekiwaniu przygotowywali się na ostatnie sekundy tego roku. D.O w międzyczasie rozdał wszystkim kieliszki z szampanem. Co prawda, nie wszyscy byli tu pełnoletni, ale Kris stwierdził, że raz w roku można. W końcu na ekranie pojawiła się wielka liczba 10.
            - Dziesięć! - krzyknęli wszyscy.
            - Dziewięć! - Poczułam, jak Xiumin mocniej mnie obejmuje.
            - Osiem! - Wtuliłam się w niego i uśmiechnęłam się.
            - Siedem! - Tao także przyciągnął Zwinną do siebie.
            - Sześć! - Emi uśmiechnęła się zawadiacko i przytrzymała jego dłoń.
            - Pięć! - Baekhyun pchnął Chena, który rozlał połowę swojego szampana.
            - Cztery! - Chanyeol objął Evelyn ramieniem i przytulił do siebie.
            - Trzy! - Sehun wziął Jae Soong za rękę i delikatnie ścisnął.
            - Dwa! - Spojrzenia Kai'a i Lu na chwilę się spotkały
            - JEDEN! - Wszyscy unieśliśmy kieliszki do góry.
            - SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!


~~*~~

            - Alice... - Xiumin spojrzał mi w oczy. Przyszła kolej na noworoczne życzenia. - wiem, że ten rok nie był najlepszy. Spotkało cie wiele złego, zostałaś zraniona, przyjaciółka się od ciebie odwróciła, miewasz koszmarne sny...
            Mimowolnie dotknęłam przez materiał swetra moich blizn na ramionach. Samo myślenie o tym psuło mi humor. Nie chciałam jednak tego okazać, bo wiedziałam, że Xiu nie skończył jeszcze mówić.
            - ...Ale wiedz, że to wcale nie był zły rok. Spotkałaś nas. Poznałaś mnie. Zdobyłaś nowych przyjaciół, masz też nową rodzinę. Wiedz, ze dzień, w którym nasze oczy się spotkały, był najważniejszym dniem w moim życiu. - spojrzał mi głęboko w oczy. - Alice, kocham cię. Kocham cie bardziej, niż kogokolwiek na świecie. Gdy nie ma cię przy mnie, myślę zawsze o tobie. Gdy byłaś ranna, smutna lub wystraszona, zawsze się o ciebie martwiłem i chciałem pomóc. - Xiumin zrobił krótką przerwę, a ja oszołomiona jego poważnymi słowami byłam w stanie tylko na niego patrzeć i modlić się, by ta chwila trwała wiecznie. Po chwili chłopak znów kontynuował. - Możesz uważać tamten rok za nieudany, możesz myśleć, ze były lepsze lata. Ale wiedz, że ten rok, pomimo tylu złych wydarzeń, był dla mnie najszczęśliwszy. Bo poznałem ciebie. Proszę, wypełnij swoją osobą wszystkie następne lata, jakie przyjdzie nam przeżyć. Bądź przy mnie. Myśl o mnie. Kochaj mnie tak, jak ja kocham ciebie.
            Xiumin złożył mi delikatny pocałunek i znów spojrzał w moje oczy.
            - Xiumin, ja... - zaczęłam nieśmiało, czując, że moje serce ma ochotę wyskoczyć z mojej piersi. - Ja nie wiem, co powiedzieć...To.. To było piękne.. Ty... Ja... Ja jestem taka szczęśliwa... - jąkałam się, a po moim policzku słynęła samotna, szczęśliwa łza, którą Koreańczyk starł z mojej twarzy jednym, miękkim ruchem.
            - Nie musisz nic więcej mówić. Wystarczą mi dwa słowa. Ty wiesz, jakie. - szepnął, uśmiechając się. Przymknęłam oczy i odwzajemniłam uśmiech.
            - Ja też cię kocham, Xiumin.
            - To było pięć słów, prosiłem o dwa. - zaśmiał się Baozi.
            - Ej! - także się zaśmiałam, trzepnęłam go w ramię i pociągnęłam nosem. Znów spojrzałam w jego roześmiane oczy i oświadczyłam. - Kocham cię.
            Xiumin przytulił mnie i po chwili przyjemnego milczenia, powiedział:
            - Szczęśliwego Nowego Roku, Alice.
            - Szczęśliwego Nowego Roku, Xiumin.

~~*~~

            - Nie, nie! Wyżej daj tą nogę! Kop mocniej! Nie, znów źle. Alice, skup się!
            Z mordem w oczach spojrzałam na opartego o ścianę i śledzącego każdy mój ruch Tao. Stałam zdyszana na  środku sali gimnastycznej i próbowałam po raz kolejny wykonać wykop z wyskoku. Był to drugi dzień nowego roku, miałam właśnie pierwszy od świąt trening wu-shu.
            - Nie ćwiczyłam od tygodnia, nie sądzisz, że mogłam trochę wyjść z wprawy? - syknęłam zirytowana i przeczesałam ręką związane w kucyka włosy.
            - Nie, nie sądzę tak. - fuknął w odpowiedzi i odszedł od ściany, zmierzając w moim kierunku. - Ja ostatnio ćwiczyłem to miesiąc temu i...
            Przerwał, by zademonstrować wspomniany wcześniej wykop. Chłopak gładko wyskoczył, błyskawicznie wysunął do przodu nogę, od razu ją prostując i miękko opadł na wyłożoną matami podłogę. Nawet się nie zachwiał.  Wyprostował się, zdmuchnął opadającą na oczy grzywkę i spojrzał na mnie z wyższością.
            - ...jak widzisz, nie mam z tym żadnego problemu. To podstawa.
            Poczułam, jak moje policzki zaczynają płonąć i to wcale nie były rumieńce zawstydzenia, czy też wywołane wysiłkiem fizycznym. Zdenerwował mnie.
            - A przepraszam bardzo, panie wspaniały, a ile ty czasu trenujesz to wu-shu? - spytałam z przekąsem.
            - No... Gdzieś tak z dwanaście lat. - uśmiechnął się złośliwie.
            - I oczekujesz ode mnie, ze po pół roku trenowania z tobą, będę wykonywać wszystko idealnie? - kontynuowałam, coraz bardziej mając ochotę go uderzyć.
            - Hmm... Tak. - odparł, wzruszając ramionami i popatrzył na mnie zdegustowany.
            Prychnęłam zirytowana i gwałtownie odwróciłam sie do niego plecami, jednocześnie ruszając w stronę mojej bluzy i butelki z wodą leżących pod przeciwległą ścianą.
            - Hej, co robisz? Nie zarządziłem przerwy. Wracaj na matę! - obruszył się Tao, a ja tylko wywróciłam oczami i wzięłam do ręki wodę. Odkręciłam ją i wciąż nie odwracając się do chłopaka, wypiłam całą jej zawartość. Gdy skończyłam, błyskawicznie odwróciłam się i z całej siły rzuciłam w niego pustą butelką. Trafiłam w głowę.
            - Yah! Odbiło ci?! - wrzasnął i odskoczył jak oparzony, po czym spojrzał na mnie z mordem w oczach.
            Zignorowałam go i włożyłam na siebie bluzę. Podeszłam do ławek obok wejścia na halę i nałożyłam na siebie kurtkę. Wciąż ignorując nawoływania Tao, podeszłam do drzwi i otworzyłam je, wprowadzając do pomieszczenia podmuch zimnego powietrza.
            - Alice! Co ty robisz?! Wracaj! - krzyczał za mną Chińczyk, tym razem chyba bardziej wystraszony, niż zdenerwowany. Ale ja byłam wściekła.
            - Odwal się! - prychnęłam i przestąpiłam próg, zamykając za sobą drzwi.

~~*~~

            Wyszłam z hali. Pomimo zmęczenia treningiem, postanowiłam się przejść i poćwiczyć wyczuwanie przedmiotów wokół mnie. To bardzo przydatne, szczególnie gdy nic nie widać, a ciebie atakują. Wypadałoby się jednak potrafić wtedy obronić. Poza tym, miałam dość marudzenia Tao, a musiałam się jakoś wyżyć.
            Rozejrzałam się wokół siebie. Śnieg pokrywał wszystko wokół, trawę, drzewa, ścieżkę do domu. Pod lasem stał duży, piękny, dwupiętrowy budynek, który od pół roku był moim ukochanym miejscem, w którym byłam bezpieczna i szczęśliwa. Podniosłam swój wzrok na Księżyc. Wielki, niepełny, pięć, może sześć dni do pełni.
            Mój ulubiony.
            Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i z miejsca ruszyłam truchtem w stronę lasu. Kilka pierwszych kroków było niepewnych, bo śnieg uciekał mi spod stóp, ale w końcu przestałam się ślizgać. Delikatny wiatr smagał mnie po twarzy, mróz szczypał odsłonięte policzki. Chociaż od lasu dzielił mnie spory dystans, szybko go pokonałam. Poczułam, gdy wkroczyłam pod zielone iglaste korony.  Było zimno, ale czułam się wspaniale. Powietrze było rześkie, wokół szumiały drzewa, gdzieś zahuczała sowa i...
            Drzewo.
            - Au! - krzyknęłam, otworzyłam oczy i ujrzałam chropowatą korę.
            Super, wbiegłam prosto na wielką sosnę. I tyle z mojego wyczuwania przedmiotów. Ledwo weszłam do lasu i już się obijam o rośliny.
            Szybko się pozbierałam, znowu zamknęłam oczy i wznowiłam bieg. Pomimo kiepskiego początku, teraz szło mi naprawdę dobrze. Instynktownie wyczuwałam obiekty przede mną, tańczyłam między sosnami, przeskakiwałam kamyki i wystające korzenie. To uczucie było wspaniałe. Chociaż byłam naprawdę zmęczona, to czułam, że teraz naprawdę żyję, że jestem wolna, że nic mnie nie ogranicza. Cieszyłam się, bo potrafiłam też dokładnie potwierdzić kierunek mojej drogi. Kierowałam się na naszą polanę.
            Hmm… Wydaje mi się, że już kiedyś to się zdarzyło…
            Nie. Na 100% nie.
            Czy aby na pewno?
            Tak. Biegałam już tak po lesie, ale nigdy przy takim księżycu. To niemożliwe.
            A może jednak...?
            Potrząsnęłam głową, by przestać o tym myśleć. Udało mi się. Aczkolwiek, nie z powodu mojej silnej woli, tylko znowu wbiegłam w drzewo. Ech… Muszę się skoncentrować…
            Biegłam dalej. Nie zostało mi dużo do przebycia, jeśli nie wpadnę w drzewo, to powinnam dotrzeć do celu za jakieś pięć minut. Uśmiechnęłam się do siebie. Czułam się dzisiaj naprawdę dobrze. Jeszcze chwila, zaraz będę. Już czułam pustą przestrzeń. Chwilę później z piskiem wywaliłam się jak długa na śniegu. Z twarzą schowaną w białym puchu wymamrotałam ciche "hmpf!", mające oznaczać, jak bardzo byłam nieskupiona, i że potknęłam się o korzeń.
            Znowu to dziwne uczucie, że to już się kiedyś stało…
            Nie, to nic dziwnego. Rzeczywiście, kilka razy potknęłam się o korzeń. To całkowicie naturalne.
            Poczułam na rękach coś mokrego i… lepkiego?
            Zaraz… To naprawdę mi się z czymś kojarzy…
            Noc, bieg przez las, potknięcie...
            Zamarłam. Bałam się otworzyć oczu. Miałam szczerą nadzieję, że się mylę. Niestety, musiałam to sprawdzić. Powoli uniosłam powieki. Leżałam na śniegu, przede mną była kałuża.
            Ciemna kałuża krwi.


~~*~~

            Krew.
            Właśnie leżałam przed kałużą krwi i maczałam w niej ręce.
            Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Bardzo powoli podniosłam się do siadu i uniosłam drżące ręce na wysokość oczu. Były całe czerwone.
            Byłam przerażona. Bałam się spojrzeć na polanę. Byłam prawie pewna, co tam mogę zobaczyć. Przed oczami przeleciały mi wszystkie sny, przez które budziłam sie w nocy z płaczem i krzykiem. Z wielkim oporem, cała trzęsąc się ze strachu, podniosłam wzrok na częste miejsce naszych spotkań.
            Koszmar się spełnił.
            Cicha leśna polana stała się miejscem największej zbrodni, jaką w życiu widziałam. Czternaście zmasakrowanych ciał. Niektóre bez głów, z poucinanymi kończynami, inne rozszarpane, z wyprutymi na wierzch wnętrznościami, kolejne z kołkami w sercach, nabite na drewniane pale. Wszyscy to uczniowie naszej szkoły. Poznałam ich tylko po mundurkach.
            Czternaście ciał NN wokół wielkiego, krwawego napisu:
CHCEMY ICH
            Zakryłam dłońmi usta, do oczu napłynęły mi łzy. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle.
            To ten koszmar! To t e n koszmar, który mi się śnił! Widziałam to! Widziałam to już wiele razy i nigdy nie pomyślałam, że to może coś oznaczać!
            W mojej głowie zabrzmiał głos Lay'a.
            "Sugerujesz, że w przyszłości Alice wpadnie na zakrwawione trupy w lesie i później będzie patrzeć, jak Luhan ginie"
            Czy to znaczy, że Luhan...?
            Wokół mnie było mnóstwo krwi. Obróciłam lekko głowę w bok i natrafiłam na… zakrwawione oko ze złotą tęczówką. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Gwałtownie pochyliłam się do przodu i starałam się powstrzymać mdłości. Gdy minęły, podniosłam wzrok na najbliższe ciało na palu.
            To był błąd.
            Twarz tej NN, jedyna, której ciało było w prawie nienaruszonym stanie, była mi doskonale znana. Zastygła w wyrazie bólu i strachu, niewidzącymi oczyma spoglądała na mnie moja dawna przyjaciółka, Yuki.

~~*~~

            Nagle blokada niepozwalająca na żaden dźwięk zniknęła. Zaczęłam krzyczeć, jak opętana. Z moich oczu lały się potoki łez. Złapałam się brudnymi od krwi rękami za głowę i zaczęłam się kiwać w przód i w tył. Nie mogłam przestać się drzeć.
            A może raczej wyć.
            Coś we mnie pękło. W jednej chwili przestałam o niej myśleć, jak o najgorszej jędzy na świecie i znów widziałam w niej przyjaciółkę. Zapomniałam o naszych kłótniach, o tym, że się od nas odwróciła.
            To nie ona - przemknęło mi przez głowę.
            Oczami wyobraźni ujrzałam siebie po poznaniu EXO.
            To ty ją zostawiłaś.
            Widziałam, jak z dnia na dzień coraz mniej czasu spędzałam ze zmienną, a coraz częściej siedziałam z chłopakami.
            To ty się od niej odwróciłaś.
            Moment, gdy pokłóciłyśmy się na sali gimnastycznej. Nie wiedziałam, że Yuki cały dzień po tym płakała samotnie.
            To twoja wina.
            Yuki ubierająca się jak gangster, Yuki wyklinająca wszystko i wszystkich, Yuki próbująca mnie uderzyć.
            To ty do tego doprowadziłaś.
            Teraz patrzyłam na jej znieruchomiałą twarz. W kącikach jej przerażonych oczu połyskiwały łzy.
            Rozpacz ogarnęła moje serce i pochłonęła myśli. Zanim całkiem straciłam świadomość, w mojej głowie odezwało się najgorsze oskarżenie.
            To ty ją zabiłaś.

~~*~~

            Oprzytomniałam dopiero po jakimś czasie. Jak długim? Nie wiem. Dziesięć minut? Piętnaście? Pół godziny? Godzinę?
            Jakie to ma znaczenie?
            Powoli opadałam z sił, nie mogłam dłużej tak wyć, gardło mi na to nie pozwalało. Teraz wydobywał się z niego tylko charczenie i niezrozumiały bełkot.
            Chciałam popatrzeć na nią jeszcze raz, ostatni raz spojrzeć na twarz mojej małej, radosnej Yuki, ale przez łzy nic nie widziałam, wszystko było zamazane. Klęczałam zgarbiona, pochylając głowę i wpatrując się beznamiętnym wzrokiem w pustą przestrzeń. Nagle poczułam coś na ramieniu.
            Wzdrygnęłam sie i jakimś cudem krzyknęłam zadziwiająco głośno. Gwałtownie odwróciłam się, przed oczami zamajaczył mi jakiś nieregularny kształt. Chyba człowiek
            - …lice… – dobiegł mnie jakiś głos. Zakręciło mi się w głowie. Ktoś złapał mnie za ramiona i delikatnie potrząsnął.
            - …Alice! To ja... – Człowiek krzyczał nadal. Skrzywiłam się, bo ten dźwięk brzmiał nienaturalnie głośno pośród tej grobowej ciszy. Powoli wracała mi ostrość widzenia. Ujrzałam jasne włosy i męską sylwetkę.
            - Alice! To ja, Kris!
            Dostrzegłam go. Kris… Och, Kris! Popatrzyłam na niego beznamiętnym wzrokiem, chciałam coś powiedzieć, ale znów z moich ust dał się słyszeć tylko chrapliwy bełkot.
            - Alice! Alice, już dobrze. Jesteś cała? – spytał. Dopiero teraz, gdy już go rozpoznałam, zauważyłam jego wyraz twarzy. Był cały blady, może nawet trochę zielony. Jego usta drżały, w oczach krył się strach. Nie tylko o mnie. Bał się tego, co było na polanie.
            Na nowo wybuchłam płaczem i rzuciłam się na niego. Ten mnie przytulił, nic nie mówiąc. Podniósł mnie i trzymając na rękach wzbił się powoli w powietrze. Trzęsąc się z emocji i zimna wczepiłam się w niego i pozostałam w tej pozycji, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek innego ruchu. Zastygła w szoku, pełna żalu, strachu i poczucia winy nawet nie interesowałam się celem naszego lotu. A Kris zabrał mnie do domu.

~~*~~