Uf...
Nareszcie 24 rozdział~!
Yey~
A tak na serio, mam już nowy laptop! Tak się cieszę, to cudeńko jest takie szybkie <3
Ciężko mi było napisać ten rozdział, ostatnio coś mnie odpycha od EXO :/
A wiecie, że EXO to wcale nie jest mój ulubiony zespół? XD
Moją top trójeczką są VIXX, INFINITE i BEAST ❤
EXO jest gdzieś tam dużo dalej...
Ech, koniec gadania, czas na czytanie!
Enjoy~
~Yuki
******************************************************
Za oknem świat spowity w biały puch powoli budził się do życia, chociaż słońce już dawno wzeszło. Nawet ptaki, po mimo pory przedpołudniowej, dopiero zaczynały ćwierkać. Zniecierpliwione promienie słońca nachalnie wtargnęły do mojego pokoju, nie pozwalając mi na dłuższy sen.
Leniwie uniosłam powieki, przetarłam je ręką, uśmiechnęłam się i przeciągnełam się. Spojrzałam na zegarek: 10:47. On dawna nie spałam tak długo. Powoli zwlekłam się z łóżka, starając się nie budzić pogrążonej we śnie Emilii. Podeszłam do szafy, wyciągnełam z niej czarne leginsy, biały T-shirt z wilkiem i szarą bluzę z kapturem. Powolnym krokiem skierowałam się do łazienki. Tam się umyłam, przebrałam i rozczesałam przydługie włosy. Powinnam je w końcu obciąć...
Wróciłam do pokoju, zostawiłam w nim piżamę i skierowałam się do kuchni. Zastałam w niej siedzących przy stole Krisa, Chena i Luhana, zaś przy blacie stał Kyungsoo i pił herbatę.
- Cześć – przywitałam ich z uśmiechem.
- Hej. - odpowiedzieli wszyscy razem.
- Jak się spało? - spytał Kris.
- Długo. - odparłam, siadając koło Latającego.
- Nic ci się nie śniło? - zwrócił się do mnie Luhan znad miski płatków śniadaniowych. Ostatnio często mnie pytał o sny. Wiem, że przejął się tamtą wizją, ale to mi się śniło tylko raz. Odkąd się obudziłam z tamtego strasznego przymusowego snu, nie miałam żadnych koszmarów.
- Nie, Luhan. Nic a nic. Nie musisz się mnie o to cały czas pytać. - powiedziałam niby miło, ale denerwował mnie już tymi pytaniami. Chłopak zrozumiał aluzję, więc tylko uśmiechnął się i umilkł.
- Ej... Wiecie, co będzie jutro? - spytał wesoło Chen.
- Nie. - mruknął Kris – Oświeć nas, geniuszu.
- Jutro są Święta! - wykrzyknął wyszczerzony od ucha do ucha, wymachując przy tym rękami, po chwili znajdując się na podłodze w wyniku zbytniego entuzjazmu.
- To dzisiaj jest Wigilia?! - wysztrzeszczyłam zdziwiona oczy. Kompletnie o tym zapomniałam!
- Tak, dzisiaj 24 grudnia. - mruknął Kris – Czemu się tak ekscytujesz? Święta dopiero jutro.
- W Polsce jest dzisiaj wielkie święto. - oświadczyłam dumnie.
- Serio? - zaciekawił się dotąd cichy D.O.
- Tak. Dzisiaj jest bardzo ważny dzień. Może nawet ważniejszy niż same Boże Narodzenie. - uśmiechnęłam się, cieszyło mnie to, że zainteresowałam chłopaków moim ojczystym krajem. - Dzisiaj rodziny zjadą się do jednego domu, udekorują razem choinkę i zjedzą uroczystą kolację. Będą też śpiewać piękne kolędy, dzielić się opłatkiem, składać sobie życzenia, no i oczywiście wręczać prezenty spod choinki. Polska to jedyny kraj na świecie, który ma takie tradycje związane ze świętami. - powiedziałam z dumą w głosie.
- Kris! Możemy zrobić takie święta? - spytał z nadzieją Chen, który w tak zwanym międzyczasie wrócił na swoje krzesło.
- A umiesz lepić pierogi? - uśmiechnął się wrednie Latający.
- Kris! - spojrzałam na niego oniemiała – Skąd ty znasz pierogi?!
- Coś kiedyś o nich mówiłaś... - zamyślił się Chińczyk.
- Kris! Ty mnie słuchałeś! - jeszcze bardziej się zdziwiłam.
- Czy to takie dziwne? - zirytował się chłopak.
Luhan parsknął śmiechem. Śmiał się tak bardzo, że aż zakrztusił się płatkami. Wyglądało to tak śmiesznie, że nie wytrzymałam i też się roześmiałam.
- Ej, no nie śmiejcie się! Ja naprawdę słucham ludzi. - oburzył się Kris.
Za jego plecami rozległo się kolejne parsknięcie i w tej samej chwili na Latającego spadła herbaciana fontanna. Widać nie tylko Luhan lubi się krztusić przy śmianiu, Kyungsoo też to odpowiada.
Chena tak rozbawiła ta sytuacja, że znowu znalazł się na podłodze. A po chwili ja dołączyłam do niego.
- To nie jest śmieszne! - zdenerwował się Kris, strzepując z siebie herbatę i patrząc na nas z wyrzutem – Zobaczycie, będziecie coś ode mnie chcieli, to się zawiedziecie!
- Dobry... - nagle usłyszeliśmy czyjś zaspany głos.
Ledwo opanowując śmiech podniosłam się na łokciach i spojrzałam na nowoprzybyłego.
- Cze... Cześć, Baekhyun... - ledwo wykrztusiłam, dalej byłam rozbawiona.
- Cześć... - chłopak spojrzał zdziwiony na krztuszących się ze śmiechu Luhana i D.O, po czym odezwał się zdezorientowany – To Chanyeola tutaj nie ma?
- Nie... - mruknął w zamyśleniu Kris. - A on jeszcze nie śpi? Nie ma go u was w pokoju?
Baekhyun tylko pokrecił głową.
- W łazience też go nie ma? - upewniał się dalej.
Znów zaprzeczenie.
- No to mamy zaginionego w akcji. - stwierdził Latający.
- Dobrze, możesz otworzyć oczy. - powiedział ciepłym, niskim głosem Chanyeol. Zabrał dłonie z oczu stojącej przed nim Evelyn i cofnął się odrobinę. Dziewczyna powoli uniosła powieki.
Byli na niewielkiej, zaśnieżonej polanie w lesie. Po środku stał niezbyt dokładny, ale uroczy ręcznie lepiony bałwan. Śnieżny ludek uśmiechał się promiennie, a do jego patykowej ręki przyczepiona była drewniana różyczka wypalona z kawałka brzozy.
- Ojej... Chan... To ty to zrobiłeś? - spytała zachwycona Ewe.
- Tak. - uśmiechnął się chłopak.
Dziewczyna podeszła do bałwana i wzięła od niego kwiat. Przez chwilę stała tak i podziwiała jego dzieło. Chanyeol przyglądał jej się przez ten czas.
Ubrana w ciepły płaszcz wyglądała niezwykle dziewczęco i uroczo. W sumie, to Evelyn wcale nie przypominała Koreanki. Jej rysy twarzy, oczy, naturalnie kręcone włosy, nic nie wskazywało na azjatyckie korzenie. Gdy Chanyeol zobaczył ją po raz pierwszy, myslał, że to Francuska. Ale w świecie NN to wcale nie jest dziwne. Wszystko związane z wyglądem w większości związane jest z mocą, nie pochodzeniem.
- Widać, że to ty robiłeś. Tylko ty potrafisz tak koślawo ulepić bałwana. - skwitowała Niewidzialna.
Koreańczyk przestał się uśmiechać, zdezorientowany popatrzył na nią, w nadzieji, że żartuje. Dziewczyna odwróciła się, podeszła do niego i stając na palcach wzięła jego twarz w dłonie. Uśmiechnęła się.
- I tylko ty potrafisz wypalić tak piękną rzecz w kawałku drewna. To jest śliczne. Dziękuję.
Chanyeol odetchnął z ulgą i przytulił ją. Przez kilka chwil trwali tak w przyjemnej ciszy. Pierwszy odezwał się chłopak.
- Ewe?
- Hem?
- Jak się czułaś, gdy tańczyliśmy razem na balu? - spytał.
- Czemu cię to zainteresowało...? - odparła nieśmiało, rumieniąc się.
- Chciałbym wiedzieć, czy czułaś to, co ja. - powiedział po chwili zastanowienia.
- Ja... Byłam szczęśliwa. Tak bardzo szczęśliwa... Będąc tak blisko ciebie... Ja... Ja po prostu byłam szczęśliwa. - oznajmiła cicho.
Chłopak przymknął oczy, oparł się czołem o jej czoło i uśmiechnął się.
- Czyli nie jestem jedyny... - szepnął.
- Ty... - zaskoczona spojrzała na niego, ale on jej przerwał.
- Ewe... Chyba powinienem ci coś powiedzieć. - wyznał, patrząc w jej szaro-niebieskie oczy.
- T-tak? - dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej.
Chłopak zamknął oczy i pochylił się ku niej. Nie cofnęła się. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, który po chwili odwzajemniła.
- Ewe... Chyba cię kocham. - wyszeptał jej do ucha, gdy pocałunek się skończył.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Czyli nie jestem jedyna. - szepnęła i tym razem to ona go pocałowała.
~~*~~
Cały dzień minął mi jakoś zbyt zwyczajnie. Nic się nie wydarzyło. W ogóle nie poczułam magii dzisiejszego dnia. Nie było choinki, nie było dwunastu potraw, chociażby pierogów, nie było kolęd, nie było prezentów. Nie było też Chanyeola, ale to nie miało dla mnie teraz znaczenia.
To był zwykły dzień. Niczym się nie wyróżniał.
Wzięłam telefon do ręki i wstukałam numer. Przebrana już w piżamę leżałam na łóżku w moim pokoju, byłam sama. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i po chwili usłyszałam sygnał. Potem kliknięcie i tak dobrze znany mi głos...
- Halo?
- Cześć, mamo. - powiedziałam, wiedząc już, że się popłaczę przy tej rozmowie.
- Cześć, skarbie! Co tam u ciebie? Jak tam szkoła? Wszystko ok? - znów ten ciepły głos...
- A jakoś idzie. W szkole to, co zwykle. 20 mieliśmy bal, wiesz, Złota Pełnia itp. Teraz mamy przerwę świąteczną aż do 1 stycznia.
- To dobrze. A jak tam Xiumin? Dalej jesteście razem? - dopytywała się mama.
- Tak... Dalej jesteśmy razem. - uśmiechnęłam się i pociągnęłam nosem. - A co u taty?
- Pracuje. Znaczy, nie dzisiaj, nie teraz. Teraz w kuchni siedzi i pilnuje wody na pierogi. Zaraz do niego pójdę, bo jeszcze coś spali! Ostatnio wodę na kawę przypalił, uwierzysz w to? - zaśmiała się. Jej śmiech był taki ciepły, przyjazny.
- Tak... Tata jest do tego zdolny. - czułam, jak po moich policzkach spływają pierwsze łzy. - A co u Ptysia? Jeszcze go nie wyrzuciłaś z domu?
- Trudno było, ale go nie wyrzuciłam. - powiedziała z ociąganiem - Wiem, że kochasz tego kota, ale ten rudzielec ciągle mi myszy i ptaki przynosi! NA WPÓŁ ZJEDZONE!
Zaśmiałam się i znów pociągnęłam nosem. Głos zaczynał mi się łamać.
- Pocałuj go ode mnie.
- A w życiu! - zaprotestowała gwałtownie - Nie zrobię tego! Sama sobie całuj tą rudą gadzinę!
- Przecież wiesz, że żartuję...
- Tak, wiem. - powiedziała ciepło.
Przez chwilę milczałyśmy, słyszałam szumy dochodzące z kuchni, pewnie tata coś tam robił. Po chwili znów odezwał się głos w słuchawce.
- Cześć, kochanie. - powiedział męski głos.
- Tata! - krzyknęłam zaskoczona.
- Właśnie przyniosłem opłatek. W końcu dzisiaj wigilia, wypadałoby złożyć sobie życzenia. - oznajmił wesoło tata.
Usłyszałam trzask łamanego opłatka i kolejne łzy potoczyły się po moich policzkach.
- Alicjo, – usłyszałam głos ojca – życzę ci, żebyś zawsze była zdrowa, radosna i nigdy, ale to przenigdy nie była sama.
- Tato... - ledwo wykrztusiłam, zrobiło mi się tak sucho w gardle – życię ci, żebyś nigdy więcej nie przypalił wody na kawę. Nie pracuj zbyt ciężko, dbaj o mamę i pilnuj, żeby nie pozbyła się Ptysia.
- Alu, – powiedziała mama, jej głos też zaczynał się łamać – życzę ci samych szczęśliwych dni, żebyś zawsze była bezpieczna i żeby twój chłopak zawsze cię kochał.
- Mamo, nie przemęczaj się. Pilnuj taty i dużo odpoczywaj. Nie pozabijaj też twoich uczniów. To licealiści, całe zycie przed nimi, może jeszcze zmądrzeją. Życzę ci też, żebyś w końcu pokochała Ptysia. On też cię kocha.
- No wiesz! - oburzyła się mama.
- Wesołych świąt. - ciągnęłam, coraz mocniej roniąc łzy – Kocham was.
- My ciebie też. - oznajmił tata.
- Mamo... Tato... Tęsknię za wami... - wychlipałam i rozpłakałam się na dobre – Przy-przyjedźcie d-do mnie... P-przytulcie mnie... J-ja... Chcę być już z w-wami...
- Kochanie... - odezwała się smutno mama – tak bardzo chciałabym cię teraz przytulić... My też za tobą tęsknimy.
- Chcę w-was zobaczyć... Nie chcę tu być sama...
- Przecież nie jesteś sama. - powiedział tata – Masz przyjaciół, masz Emilię, masz chłopaka. Masz nas. My zawsze przy tobie będziemy.
Po kilku minutach uspakajania przez rodziców przestałam płakać.
- Dobranoc, skarbie. Tęsknimy za tobą. - głos taty był tak przyjemny...
- Jedz zdrowo i dużo czytaj! - dodała mama.
- Kocham was. - uśmiechnęłam się smutno i pociągnełam nosem.
- My ciebie też. Wesołych świąt, skarbie.
- Wesołych świąt.
Kliknięcie i dźwięk sygnału. Rozłączyli się.
Powoli wstałam, podeszłam do włącznika, zgasiłam światło i wróciłam do łóżka. Znów zaczęłam płakać. Potrzebowałam tego.
Gdy zasnęłam, ogarnęła mnie złowroga ciemność. A potem pojawił się koszmar.
~~*~~
Chen stał pod drzwiami do pokoju Alice. Słyszał, jak ta rozmawia z rodzicami. Słyszał też, jak teraz płacze. Mógłby tam wejść i ją pocieszyć, ale tego nie zrobił. Uznał, że powinna być teraz sama. Powinna się wypłakać, bo nic innego nie mogła w tej sytuacji zrobić.
Powolnym krokiem skierował się do pokoju, zostawiając Alice samą sobie. Przynajmniej tak myślał. Nie wiedział, że zostawił ją samą z kolejnym koszmarem.
~~*~~
Czuję zimno, przeraźliwy chłód. Ale pomimo zalegających za ziemi resztek śniegu moje ciało jest nieczułe na chłód zewnętrzny.. Czuję zimno wewnątrz ciała, mam wrażenie, że serce mi zaraz zamarznie. Dziwię się, czemu mi jeszcze łzy za policzkach nie zmieniły się w kryształki lodu.
Tak bardzo się boję...
Pochylam się nad leżącym na moich kolanach Luhanem. Jego oddech jest płytki, w blasku księżyca jego twarz wydaje się niemal biała, traci kolory z sekundy na sekundę. Targany zimnym wiatrem dół jego białej koszuli jest cały przesiąknięty krwią, jego rana zbyt mocno krwawi.
Widzę, że jest w okropnym stanie, wiem, że może z tego nie wyjść, ale i tak cały czas powtarzam, że będzie dobrze. Luhan patrzy na mnie. Jego zmeczone oczy są przepełnione strachem, z jednego z nich płynie samotna łza, ale uśmiecha się do mnie lekko.
- Nie martw się… - mówi szeptem, a po chwili dodaje lekko słyszalnym głosem - Nie poddawaj się… Walcz.
Zamyka oczy, bierze głęboki, urywany oddech, potem kaszle krwią.
- Nie! Nie, Luhan! - krzyczę przez łzy. - Nie pozwolę ci umrzeć!
Odwracam się i wołam najgłośniej jak potrafię Lay'a. Leczący po chwili jest przy nas. Bierze jego rękę, zastyga w bezruchu, po chwili pochyla głowę, a ja widzę, że płacze.
Nie zdążył. Spóźnił się…
~~*~~
Cztery dni wcześniej. Dzień balu. Po imprezie.
Za ciężkimi żelaznymi drzwiami rozległ się delikatny odgłos kroków. Mężczyzna w grocie powoli odwrócił się i wlepił wzrok w wrota. Jego przeraźliwie ciemne oczy beznamiętnie szukały osoby mającej zaraz wkroczyć do pomieszczenia. W końcu drzwi otworzyły się, lekko przy tym skrzypiąc. Mężczyzna ujrzał kobietę o śnieżnobiałych krótkich włosach, czerwonych rażących oczach, krwistoczerwonych ustach, ubraną w białą sukienkę z wczepionymi w nią żywymi różami.
Dziewczyna nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, zajęta była wyrywaniem kwiatów z sukienki. Patrzyła na każdy z nich przez chwilę, po czym rzucała je na podłogę za sobą i traciła nimi zainteresowanie. Gdy pozbyła się wszystkich ozdób, spojrzała na ciągle przyglądającego się jej mężczyznę i uśmiechnęła się.
- I co? Dobrze się bawiłaś? - spytał zimno, patrząc z obrzydzeniem na jej obnarżone kły.
- Ooo tak. - zaśmiała się cicho – Bawiłam się świetnie! Nic się nie działo, nikt się z nikim nie pobił, nie licząc kilku podrzędnych Wilkołaków, ale poza tym było za spokojnie. A ty wiesz, że Alice też tam była? Niesamowite! Dwa dni temu pokonała truciznę, a dzisiaj już tańczyła! Co prawda, tylko z pomocą tego śnieżnego bałwanka, ale to i tak zbyt wiele. - Mamushi jeszcze szerzej się uśmiechnęła i dodała z demoniczną nutką w głosie – A jakie ma teraz śliczne blizny na ramionkach... - oblizała się ze smakiem na samo wspomnienie jej krzyku i czerwieni krwi na śniegu.
Jej szef tylko skrzywił się z obrzydzeniem i odwrócił wzrok. Czasami miał serdecznie dość swojej podopiecznej, wręcz nienawidził jej, a jej sadystyczne skłonności nieraz go obrzydzały. Ale była bardzo cennym pracownikiem. Zawsze była chętna do wykonania brudnej roboty i nigdy go nie zawiodła.
Ale teraz nie chciał jej już widzieć.
- Masz jeszcze coś ciekawego do powiedzenia? - spytał zirytoiwany.
- Tak. - Mamushi natychmiast spoważniała – Już wiem, jaki będzie mój następny ruch. I wiem, kiedy uderzę.
- I tyle mi wystarczy. Nie musisz nic mi wyjaśniać. Daję ci wolną rękę, bylebyś tylko to zrobiła.
- Oczywiście, szefie. - znów odsłoniła zęby w demonicznym uśmiechu.
- A teraz wyjdź. - rozkazał zimno i odwrócił się do niej tyłem. Po chwili dodał - I pozbieraj te kwiaty. Nie będziesz mi tutaj śmiecić.
Mamushi nic nie odpowiedziała, tylko zaśmiała się cicho, wystawiła mu język i wesoło podskakując opuściła pomieszczenie, nawet nie spoglądając w stronę rozsypanych po ziemi róż.
~~*~~
Mamushi zamknęła ciężkie drzwi i natychmiast przestała się śmiać, uśmiech momentalnie zniknął z jej ust. Oparła się o zimne żelazo, zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów.
- O, Mamushi. Wróciłaś. - usłyszała nagle chłopięcy głos.
Spodziewając się ataku, zaskoczona zamachnęła się z całej siły by pierwsza zadać cios, ale jej pięść została delikatnie zatrzymana. Z chęcią mordu w oczach spojrzała na sylwetkę młodego, dobrze zbudowanego chłopaka o opalonej skórze, śnieżnobiałych włosach i złotych oczach.
- A co ty taka zdenerwowana? - spytał zmęczonym głosem.
- Nigdy się tak do mnie nie podkradaj. - syknęła wściekle.
Chłopak puścił jej dłoń i uniósł ręce w obronnym geście. Mamushi zarzuciła głową w bok, odgarniając grzywkę z czoła i popatrzyła na chłopaka zdegustowana.
- Poza tym... - ciągnęła dalej, już spokojniejszym głosem – Chyba o czymś zapomniełeś. Miałeś się do mnie zwracać "Siostrzyczko". - spojrzała na niego z wyrzutem.
Chłopak westchnął i oparł się o ścianę kamiennego korytarza, oświetlanego jedynie światłem kilku pochodni.
- Dobrze, sistrzyczko... - mruknął.
Dziewczyna uśmiechnęła się i klepneła go w ramię.
- No! Dobry Kiba! - powiedziała wesoło. Zmierzwiła jeszcze mu włosy i oddaliła się, zostawiając Wilka samego przed wejściem do komnaty szefa.
Alfa ponownie westchnął. Stał przy tych drzwiach przez całą rozmowę Mamushi z szefem. Słyszał każde jej słowo. Wiedział już, że niedługo znów zostanie wysłany na misję.
Wcale mu to nie odpowiadało.
~~*~~